Ardra.pl

U brzegów Polski. Część X.


12.05.2023

Część I (1-6) Część II (7-13) Część III (14-22) Część IV (23-27) Część V (28-34) Część VI (35-40) Część VII (41-45) Część VII (46-50) Część IX (51-56)

57. Arystokrata ducha.

Literatura jest uznaniem się narodu w jestestwie swoim jak kiedyś stwierdził słusznie Maurycy Mochnacki. Dzisiaj oczywiście literaturę trzeba traktować dużo szerzej; lecz wszystko zazwyczaj zaczyna się od niej, wszystko wychodzi ze słowa pisanego. Mowa także jest słowem pisanym - w przestrzeni, znaczeniem komunikatów. Literatura to szeroko pojęta Kultura – jest jej podstawą, poczynając na dziełach literackich, filozoficznych, narracyjnych, po dowody z fizyki i matematyki oraz szeroko pojęte inne sztuki jak - muzyka, film, publicystyka, polityka (również) itd. To właśnie tym wszystkim każdego dnia ludzie nasiąkają, jako informacjami.
Efektem ubocznym kapitalizmu jest tworzenie się pewnej ilości patologicznych zachowań (zaistnień) w obrębie Kultury, jednak jest to czymś zupełnie naturalnym, kapitalizm podąża za rynkiem zbytu, czyli tym co przynosi zysk, nie rozróżnia i nie wartościuje (kierunkowany jest często przez tzw. promotorów patologii), dlatego tak łatwo dochodzi - w dzisiejszym świecie - do frymarczenia głupotą, na którą popyt rośnie w dość szybkim tempie. Kultura śmieciowa rozrasta się i reguluje samoistnie.

Dawno temu w II w. cesarz rzymski Marek Aureliusz (władca rządzący w okresie świetności Cesarstwa, czyli w czasie panowania dynastii Antoniów) spisał swoje przemyślenia, które uznano (ponad tysiąc lat później) za jedno z tzw. arcydzieł kultury rzymskiej. Są to stoickie rozważania człowieka reprezentującego religię i kulturę rzymską, człowieka, który rządził państwem, intelektualnie będąc przesiąkniętym rzymską kulturą wysoką. Głównym zmartwieniem Aureliusza było zarządzanie Imperium, aby się nie posypało, i chyba zwykłą złośliwością byłoby nazwanie wstępu filozoficznego poczynionego przezeń - mędrkami, bo jest to pewna suma rzymskiego – dostojnego – widzenia świata (dużo mądrzejszego widzenia świata, w wielu przypadkach, od reprezentowanego przez ludzi XXI wiecznych). Okres świetności Imperium zaczął kończyć się wraz z nim, a cesarz na swojego następcę wyznaczył syna Kommodusa, jak się okazało – degenerata, którego wychował, więc jego moralia nie odzwierciedlały rzeczywistości. Jest to jednak klasyk godny uwagi, gdyż przetrwał i przewędrował prawie dwa tysiące lat. Na polski przełożony został na początku XX w.

8.45. Weź mnie i rzuć dokąd tylko chcesz. I tam daimon mój będzie pogodny, to znaczy zadowolony, o ile pozostanie i będzie działał zgodnie z porządkiem własnego ustroju. Czy warto, aby wskutek takiego zdarzenia źle się miała moja dusza i stała się gorsza niż była, umniejszona, spragniona, spętana, przerażona? Czy znajdziesz coś co byłoby tego warte?

Porządek własnego ustroju trzeba było w Rzeczpospolitej, po utracie terytorium, przetransformować. Polska kultura - polska szlachta czerpała przez wieki z dorobku rzymsko-helleńskiego. Po utracie ziem, wiek XIX był okresem dużego rozwoju sztuki, wystąpiła wtedy wzmożona działalność twórcza (zaliczając - te dzieła, które się zachowały oraz te, które się nie zachowały). Okres ten niezmiernie zbudował polską świadomość zbiorową; w szczególności budulcem była działalność trzech wieszczów (zna się ją zazwyczaj pobieżnie), ale również działalność całej masy innych uczonych i twórców.

Dyplomacja i polityka, od lat 30’ XIX wieku do początków XX w. - niestety zawodziły. Zaistniała wtedy działalności jednego z bardziej niespełnionych polityków tamtych dni, jakim był Zygmunt Krasiński, od pewnego czasu zajmował się przede wszystkim quasi-polityką i oświatą. Będąc jednym z najzamożniejszych Polaków, posiadając rosyjski paszport oraz znając osobiście m.in. Napoleona III, cara i papieża - myśl przychodziła ciągle, aby cokolwiek wskórać.
Wszyscy działacze emigracyjni w tamtych czasach - co prawda pokłóceni, jednak posiadający wspólny cel - starali się brać udział w europejskich przemianach - dość żywych, od okresu Wiosny Ludów przez zjednoczenie Włoch, po sam koniec wieku. W Europie odbywały się wielkie gry interesów. Zmiany w Polsce również były realne, a na pewno - ówcześnie żyjącym ludziom - wydawały się takie.

Krasiński, będący jednym z bardziej światłych i świadomych Polaków tamtych czasów, był przykładem, że w życiu nie można mieć wszystkiego - miał żonę, dzieci, wiele milionów w pieniądzach, nie miał jednak ani zdrowia, ani ojczyzny, przez co przeżywał okrutne katusze. Był to - jakby przedstawić paroma słowami – samozwańczy dyplomata, polityk bez państwa, szermierz bez rywali, uczony bez katedry, magnat bez armii, mesjanista bez dogmatu. Był także zacnym poetą, nie miał co prawda polotu Mickiewicza, czy Słowackiego – ale na pewno przesadził twierdząc, że - Bóg mi odmówił tej anielskiej miary, bez której ludziom nie zda się poeta; Gdybym ją posiadł, świat ubrałbym w czary, A że jej nie mam, jestem wierszokleta. (…)
Wierszokletą nie był, chyba że w pojęciu starogreckim. Szukano w tamtych czasach nowych dróg dla Rzeczpospolitej (będącej w niebycie terytorialnym) - powstało kilka odmian polskiego romantyzmu. Najwięksi polscy twórcy zaczynali być świadomi, że to co nie da się opisać językiem ludzkim, przekazywane jest za pośrednictwem poezji.

Krasiński przewidział - prawdopodobnie jako pierwszy - że komunizm nie „wybuchnie” – jak wtedy wszyscy sądzili - w industrialnej Anglii, tylko w zacofanej zmilitaryzowanej Rosji. Wbrew wielu entuzjastom ówczesnego socjalizmu i pra-komunizmu, uważał je za bardzo złe systemy.
Również, jako jeden z pierwszych (a może i pierwszy) zanegował Hegla i jego pojęcie rzeczywistości, twierdząc, że - Mógł się Hegel rozradować w pysze swojej z logiki nie rozstrzygnąwszy jednak tego, co mu było danem do rozstrzygnięcia głównej kwestyi t.j. nieśmiertelności i Boga. (…) Nareszcie takie o Heglu uznaje zdanie, że w jego filozofii są frazesa niedostępne i terminologia, pod którą wszystko ukryć się może, ale w gruncie cały systemat jest po prostu ateizmem, zaprzeczeniem Boga indywidualnego i usiłowaniem do obalenia zupełnego chrześcijaństwa, ostatecznie przez przemianę wszystkich tegoż dogmatów, w pewien rodzaj mitologii.
(Co do dzisiaj jest kultywowane np. przez neomarksistów, a rozpozane zostało już wtedy przez trzeciego wieszcza).

Bronił zaciekle indywidualności na poziomie - zarówno społecznym (m.in. w ideach ekonomicznych Augusta Cieszkowskiego, które współtworzył), jak i na poziomie meta (ducha).
Jeżeli to prawda, że świat tylko nieśmiertelny a wszystko cząstka jego śmiertelna, odmienna bez wiecznej indywidualności. Jeźli Bóg to otchłań tylko przemian, bez końca, to wieczność śmierci i urodzeń, to łańcuch nieskończony o pryskających ogniwach, to ocean, w którym każda fala tylko wspina się, by kształt dostać i opada natychmiast bez kształtu – ale powiedź mi gdzie piękność, gdzie poezya to los duszy w przeszłości i przyszłości.

Próbowano w tamtych czasach, zarówno na poziomie logicznym, filozoficznym, metafizycznym, jak i naukowym, tworzyć różne systemy i nauki (technologia, nie była do tego potrzebna). Z Polaków syntezy tworzyli m.in. Karol Libelt, Bronisław Trentowski, Józef Hoene-Wroński i August Cieszkowski.

Istniały także różne skrajności, jak chociażby działalność Andrzeja Towiańskiego (Towiański w charakterze był połączeniem profesora na katedrze i wykręconego guru ezoterycznego). Pod jego wpływem, przez dłuższy okres, znajdował się Adam Mickiewicz.
Żona Mickiewicza, Celina, nie była osobą poczytalną umysłowo, pewnego razu – zapewne nasłuchawszy się wywodów męża i jego towarzyszy – stwierdziła, że jest inkarnacją Matki Boskiej. W reakcji na to Mickiewicz w jedną noc zmienił kolor włosów z ciemnych na siwe. A Celina finalnie znalazła się w szpitalu psychiatrycznym.
I tu pojawił się Towiański, który ją stamtąd wyciągnął, w przeciwieństwie do ówczesnych lekarzy, wysłuchał ją, zajął się nią, nie zanegował jej - co zaskutkowało „ozdrowieniem”, a przynajmniej powrotem kobiety do normalnego funkcjonowania.
Natomiast ówczesna emigracja, zaczęła Towiańskiego uważać za moskiewskiego szpiega, ponieważ zaczął on głosić radyklany pacyfizm. Tymczasem każdy Polak myślał tylko o tym, jak z bronią w ręku odbić terytorium z rąk Prusaków, Moskali i Austriaków (Towiański w swoich ideach – jakby to powiedzieć – był połączeniem św. Pawła, Gandhiego i Boba Marleya).

Polski romantyzm miał wiele rozgałęzień, a różnił się głownie tym, że jedni chcieli wrogów utopić w ich własnej krwi (np. Słowacki), inni organizowali zabiegi dyplomatyczne i angażowali się w europejską politykę oraz gierki z nią związane, jeszcze inni proponowali pozytywizm i pragmatyzm - i tak minął wiek XIX.

58.

Około dwa lata temu wypadł mi z worka Stefan Kisielewski „Kisiel”; pewnego razu w 1966 zastanawiał się on, w jednym z artykułów, czy dziennikarze mogą naprawić Rzeczpospolitą? Zastanawiał się nad tym w zatęchłej komunie, więc oczywiście - nie było ani Rzeczpospolitej ani dziennikarzy myślących normalnie w ówczesnych gazetach. Odpowiedź zatem była prosta – nie. Nie było nawet tzw. opozycji, tylko rozgrywki wewnątrzpartyjne między różnymi byłymi stalinowcami.
W PRLu była pewna ilość pism komunistycznych, jak Trybuna Ludu, czy Polityka; inne partyjne jak Głos (tego czy tamtego), czy Sztandar Młodych dla młodzieży z ubeckich rodzin; było jeszcze pare niby katolickich i innych oraz np. reakcyjne - Po prostu itd. Cała masa różnych, nie wartych nawet wspominania.

Nawiązując do powyższego - pomyślałem - czy kiedykolwiek mogli zmienić coś w państwie? Od razu zdałem sobie sprawę, że tylko raz w historii Polski miało to miejsce - że mogli; do czego wrócę.

Na pewno największa, bezskuteczna - potrzeba na zmianę, zaistniała w czasie przed II wojną światową, gdy w latach mniej więcej 1936-1939, prasa narodowa i konserwatywna torpedowała opinię publiczną i rządy „kolesi” Sanacyjnych, o potrzebie zmian wszelakich - o reformach, realnych planach, sojuszach i militaryzacji; oraz - że Polska nie jest gotowa, aby samodzielnie (z fikcyjnymi sojuszami) stawać naprzeciwko największym armiom ówczesnego świata.
Co niestety było więcej niż bezskuteczne, czasem dochodziło do cenzury i dantejskich scen. Skończyło się jak się skończyło - wrześniem 1939.
Polska miała wtedy potencjał militarny do okopania się, przyjęcia pozycji i totalnej wojny obronnej, manewrów oraz tzw. totalnej mobilizacji ludności na czas. Amunicji i broni było pod dostatkiem.
Nie było dowództwa - tylko ludzie nieodpowiedzialni, którzy skutecznie, od 1926 roku (po zamachu stanu) wykluczyli wszystkich zdolnych oficerów z decyzyjności, zastępując ich najczęściej - na odpowiedzialnych stanowiskach – miernymi „swoimi kolesiami”.
Edward Śmigły-Rydz stał się grabarzem II Rzeczpospolitej, nie wykorzystując prawie nic potencjału obronnego Wojska Polskiego w tamtych dniach.
Odwlekanie mobilizacji, brak dowództwa i bezwiedne miotanie się, bałagan, brak łączności, wiara w angielskie i francuskie blefy (o domniemanej, w połowie września, ofensywie z Zachodu na Niemców) – tak to wyglądało; i jest to typowy przykład, jak bitny żołnierz bez dowództwa i planów traci cały potencjał (podobnie stało się w 1831 roku, podczas wojny obronnej przeciwko rosyjskiej inwazji).
Odrzucono m.in. plany gen. Kazimierza Sosnkowskiego, dotyczące okopania Rzeczpospolitej. Polska miała wtedy dużą armię, stworzoną z najlepszego pokolenia Polaków, jakie dotąd w historii dziejów zaistniało. Decydentami byli niestety utracjusze. Gdyby dowodzili ludzie pokroju gen. Tadeusza Rozwadowskiego oraz inni oficerowie z mentalnością NSZ’owców, na pewno inaczej wyglądałaby kampania wrześniowa.
Jednak, całym preludium była wcześniejsza dyplomacja - Rządy Sanacyjne dały się wmanewrować w wojnę i „brytyjskie gry”. Hitler mając w planach uderzenie na Francję i Zachód, zdecydował, że uderzy najpierw w Polskę.

Naczelny wódz Śmigły-Rydz wycofał się niezmiernie szybko ze stolicy (podobnie jak chciał uczynić Piłsudski, gdy bolszewicy podchodzili pod Warszawę w 1920). Rozproszona Polska Armia, bez planów defensywnych z zabezpieczonymi pozycjami, nie była w stanie związać sił niemieckich, które mogły napotkać duże problemy - a nawet przegrać. Trzymano się dziwnych ofensywnych strategii i niedorzecznych pozycji.

Zatem, w tym decydującym momencie historii – momencie, który określił dzieje świata na następne pół wieku, torpedowana przed wojną przez prasę działalność Sanacji - nic nie uczyniła. Tak się dzieje, gdy rządzą partie i koterie. Długo przed II wojną, ludzie wiedzieli co się stanie, tymczasem monopole partii nie zrobiły nic, aby ocalić polskich obywateli od zagłady niemieckiej i sowieckiej. Następnie zginęły miliony Polaków i pół wieku zostało stracone.

Prasa, środowiska prasowe zawsze odgrywały lub starały sie odgrywać - duże role w życiu politycznym. W Polsce po 1989 roku, główną prasę i media tworzyli m.in. pogrobowcy dawnej ubecji i sbecji, czyli aparatu terroru sowieckiego.
Utrwalano mit 1968 roku, kiedy to m.in. gomułkowcy i moczarowcy, wymusili opuszczenie kraju przez żydowskich aparatczyków związanych ze stalinizmem - był to czas wewnętrznych rozgrywek między komunistami - wtedy też, PRL opuściło parę tysięcy osób, w tym tzw. lewicowej inteligencji, wyrosłej właśnie z sowieckiej gleby (była też wśród nich część spolonizowanych, normalnych osób).
Zabrano im paszporty, musieli (mogli) legalnie wyjechać na Zachód, wybrać sobie kraj (o czym marzył wtedy każdy Polak, aby się z PRLu wyrwać). Jednak dla osób związanych z władzą komunistyczną, było to tragedią, ponieważ musieli opuścić twór, który stworzyli od 1944 roku wraz ze Stalinem, i w którym dobrze im się żyło (na tej bazie powstał m.in. domniemany antysemityzm, przypisywany Polsce).
Do dzisiaj pogrobowcami tamtych dni, są np. Adam Michnik itp. funkcjonują w głównym obiegu; w latach 90’ natomiast (i nadal), bardzo często w sposób paskudny rugowali - idee narodowe, ale to dlatego, że byli oni drugim pokoleniem, pozostałym po okupantach sowieckich. W taki sposób powstały polskojęzyczne środowiska polonofobiczne w tzw. III RP.
Trzeba przypominać co było czym. Zerwanie z polską państwowością, kolejno w latach 1939 i 1945, stało się ogromnie bolesne i doprowadziło do degeneracji polskiej tkanki społecznej. Następnie po 1989 nie dokonano rozliczeń - ale były to czasy, gdy jedyną informacją był świstek z papierowej gazety lub wiadomości nomenklaturowej telewizji.

Co do dzisiejszych publicystów i dziennikarzy politycznych - istnieje tylko prasa nomenklaturowa; zwalczająca się nawzajem często jak zdziczałe plemiona, a faktycznie broniąca swoich wpływów, dopłat, ciotków, wujków, pociotków, kolesi itd.
Publicyści nie-nomenklaturowi to nisza, zazwyczaj gawędziarstwo. Decyzyjna jest tylko działalność nomenklaturowa.
Tymczasem w normalnym państwie, to prasa i dziennikarze powinni być kontrolerami rządu, który służy obywatelowi, a nie koteriom.

Raz w historii Polski publicyści mieli wpływ na dzieje - w czasach powstania narodu, w roku 1794. Wtedy to, Gazeta Rządowa, Gazeta Narodowa Wileńska, Dziennik Powstania Narodu, Gazeta Wolna Warszawska, podając całkowity stan faktyczny sytuacji społeczno-politycznej, działały na rzecz ludności i decydowały o biegu wypadków - w sposób całkowicie korzystny dla ludu.

59. Love, hate, Love.

Myślę, że w przyszłości w Polsce odrodzi się najstarsze i najdostojniejsze ugrupowanie, które stworzyło nowoczesny naród Polski (może za 10, może za 20, może za 30, może za 80 lat, wierze, że się odrodzi). Dopiero taka formacja reformatorów, ludzi światłych, mająca większość w Polskim Sejmie, będzie mogła zakończyć III RP i jej koterie, i rozpocząć IV, budząc najlepsze wzorce w narodzie. Zakończy się różnicowanie zwalczających się plemion partyjnych, zakończy się funkcjonowanie obcych monopoli gospodarczych oraz sobiepaństwa; i zacznie prowadzić politykę miłości. Powinien także powstać pomnik Hugo Kołłątaja i Insurekcji narodowej. Myślę, że każdy, jakby żył wtedy - w roku 1794, nie miałby wątpliwości, co trzeba robić. Ludzie mają różne poglądy, ale polska racja stanu stoi ponad nimi, nie jest jednak możliwie jej klarowne zaistnienie, ponieważ własność prywatna w RP, nie jest ani zabezpieczona, ani uwolniona – co planował uczynić Kołłątaj ponad 200 lat temu, i co praktycznie nie zaistniało nigdy w dziejach Polski. Nie jest wcale patetycznie nazwać tej idei – niezrealizowanym testamentem narodowych liberałów. Prawda jest taka, że z reformatorską polityką miłości, nie da się walczyć (chyba, że poprzez przemilczenie) bo jakikolwiek atak w tym kierunku - to jak samobój do swojej bramki. (I to tyle z marzeń jak na-razie).

W wiekach dawnych Polacy rozumieli bardzo dobrze, że centrum świata jest Rzeczpospolita, takie zaplecze mentalne pozwoliło zbudować Sarmatom potęgę europejską.

Co istotne - Polska jest typowym krajem pośrednictwa i tranzytu, modelowym, ale co najgorsze, jest krajem pozbawionym własnego kapitału na dużą skalę, przed 1989 RP była niszczona, po 1989 grabiona.

Zasadniczo istnieją dwa modele państwowe, które są uskuteczniane, najczęściej przemieszane, nie da się bowiem całościowo zaistnieć jednemu osobno - zawsze są w jakiś sposób złączone. System socjalistyczny charakteryzuje się tym, że wartość pieniądza regulowana jest przez państwo, a nie przez obywateli i ich działalność. Natomiast w świecie stricte liberalno-kapitalistycznym, świecie wolnego rynku, pieniądz krąży jak chce, a dokładniej, krąży według ekonomicznych prawideł, jakimi są – zysk, popyt i podaż, regulujące się samoczynnie; w przeważającym socjalizmie, wszystkie te działania reguluje rząd, mówiąc obywatelom, co mogą, a czego nie, poprzez nakładanie na ludzi duże ilości podatków.

Kiedyś, wielu Polakom, wydawało się, że kapitalizm liberalny jest najlepszym systemem na Ziemi - nie jest to prawdą, ponieważ nie uwzględnili oni natury ludzkiej - chciwej i pazernej, szczególnie w świecie wpływów, pieniędzy i uwikłanej w to polityki (monopoli).
Z kolei w państwach socjalistycznych, każda błędna decyzja rządu – nadużycia – mogą powodować np. zmianę wartości towarów, i za tym idącą drożyznę. Jednak nie można mówić o samodzielnej polityce państw zadłużonych. Są one „na sznurku” - jak pacynka - Wielkiego Kapitału; a gdy socjaliści rządzą zadłużonym państwem, wszystko spada na obywateli, będących tylko ogniwem pośrednim spłaty długów. Tymczasem koterie rządzące, same muszą się obłowić z publicznych pieniędzy.

Duży scentralizowany kapitał jest tak samo groźnym narzędziem, w rękach multimilionera (raczej multimiliardera) „barona” kapitalistycznego, jak i w rękach centralistycznego socjalistycznego rządu. Bo taki „baron” może być nastawiony pozytywnie i patriotycznie (co prawie się nie zdarza), jak i może być np. osobą nieuczciwą i byłym agentem SB. Podobnie socjalistyczny rząd, mogą tworzyć ludzie nikczemni. W obu przypadkach centralizacja kapitału nie służy obywatelom.

Polska Rzeczpospolita Ludowa – czyli organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym (jak powiedział ktoś mądry), zlikwidowała całkowicie działalność-własność prywatną na terenie Polski - rękami trzech Żydów: Hilarego Minca, Jakuba Bermana i Rachmila Krajkiemana (vel Romana Zambrowskiego), przy pomocy ogromnego aparatu – centralistyczno-biurokratycznego komunizmu, gdzie władza, miała całkowitą kontrolę nad ludźmi. Komunizm miał być doprowadzony do każdego stanowiska pracy, decydować o wszystkim. (Podobny koszmar jest marzeniem neomarksistów, zadłużających Unię, za pośrednictwem Wielkiego Kapitału).

Natomiast w Polsce, po 1989 roku główne monopole były w rękach m.in. spółek nomenklaturowych, w różnoraki sposób wyprowadzających pieniądze należące do Polaków (m.in. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego).
Jak dzisiaj się ocenia, po 1989 doszło w RP do katastrofy przemysłowej, zlikwidowano rekordową liczbę (w europejskim zestawieniu) zakładów przemysłowych (1675); tylko 1/4 likwidacji była obiektywnie uzasadniona, 3/4 wynikło z wrogich przejęć i spekulacji gruntami. Poniszczono potencjał polskiego przemysłu (wszelakiego od ciężkiego, wielkiego handlu, skórzanego, samochodowego, przez m.in. maszynki do golenia Wizamet, zakłady ręcznie malowanej porcelany - każda z osobna podpisywana przez Autorki-artystki, po telekomunikację, przetwory Pudliszki - przedwojennego potentata, Wedel itd.). Polska gospodarczo stała się krajem kolonialnym; i nie jest to obecnie sytuacja prosta.
W 1989 potrzebni byli wielcy Polacy, ekonomiści narodowi, profesorowie ze szkół przedwojennych, patrioci - których nie było bo Polska straciła elity (zostały zabite).
Byli postkomuniści i ich różni koledzy.

Zasadniczo od tamtych czasów Polska Prawica, wśród decyzyjności nie istniała, dopiero niedawno pojawił się zaczątek, którym jest partia Konfederacja - i tu trzeba przyznać, że jest to jedyna Prawica w polskiej polityce; a faktycznie trzy koła poselskie (partie) złączone w Konfederację. Ruch Narodowy. Nowa Nadzieja, czyli spadek po Januszu Korwin Mikke; oraz Konfederacja Korony Polskiej, Grzegorza Brauna.

Trudno nie popierać gospodarczych poglądów Konfederacji – w tej kwestii jest to jedyna obecnie możliwość na jakąkolwiek zmianę wedle polskiej racji stanu. Nawet, jak ktoś ma odmienne poglądy w kwestiach społecznych, czy obyczajowych (co powinno podlegać referendom) – gospodarka jest najważniejszą dziedziną. Po niej jest Kultura, którą Prawica lekceważyła, nie zdając sobie sprawy albo zapominając, że to na niej powstają „bazy” społeczne. Prawica sama nie potrafiła nigdy wyjść poza swoich odbiorców. (Chociaż - dopiero - obecnie, prezes Nowej Nadziei Sławomir Mentzen, zrozumiał i podjął, znaczenie tzw. szerszej „promocji”).

Natomiast na poziomie Kultury, nowoczesna Prawica, jak dotąd nic nie stworzyła, żadnej większej prasy o szerokim zasięgu, żadnych nagród literackich, malarskich, rzeźbiarskich, koncertów muzycznych. Żadnych wielkich wydawnictw, promujących polską sztukę, drukujących autorów i opracowania oraz inspirujących do tworzenia, żadnych interesujących filmów. Prawica, pewną wygraną - najzwyczajniej zaniedbała lub nie potrafiła podjąć i promować, zarówno w Polsce, jak i co ważniejsze w przyszłości za granicą.
Jakie są powody tego zaniedbania? Zapewne wynikające z samej natury Prawicy, zarówno sztuka, jak i nauka polegają na przekraczaniu granic, odkrywaniu, tworzeniu nowych, często lepszych; zaś Prawica, w warstwie kulturowej oznaczna najczęściej dogmat.

Jednak zdaje się, że obecnie Konfederacja, jako jedyna rozumie polityczną sytuację Polski na świecie oraz sytuację polskiego obywatela. Chociaż patrząc z poziomu zależność Rzeczpospolitej od „baronów” Wielkiego Kapitału, działalność Konfederacji – jakby ją symbolicznie na mapie czasu wskazać – to raczej rok 1768 i Bar, niż 1794 i Warszawa, Wielkopolska, Kraków, Wilno.

Partie polityczne tworzą ludzie; wraz z klasycznym myśleniem liberalnym przy doborze osób, najczęściej w polityce znajdują się urzędnicy, karierowicze czy interesowni nowobogaccy parweniusze polityczni, a prawda jest taka, że aby coś zmienić na lepsze, potrzeba uczonych i pułkowników, ludzi z taką mentalnością.
Natomiast partie nomenklaturowe w 90% zbudowane są z utracjuszy, karierowiczów, pociotków, fircyków w zalotach do koryta. Dlatego tak, a nie inaczej wygląda polska polityka.

W 1982 roku powstał film (quasi-sztuka) pt. Karczma na bagnach (reż. Zygmunt Lech na pod. opowiadania Jerzego Gierałtowskiego), który w bardzo dobry, symboliczny sposób, nadal aktualny, pokazuje położenie oraz sytuację Polski i odwieczne zachowania sąsiadów (oraz specyfikę polskiego ekumenizmu, w ostatnich 2 minutach).

60.

Po ponad roku wojny na Ukrainie, nie wydaje się, aby ktokolwiek obecnie był zainteresowany szybkim jej zakończeniem, szczególnie tzw. Zachód nie stosuje w tym kierunku żadnych wzmożonych dyplomatycznych zabiegów, a każdego dnia w sposób bezsensowny umierają tam ludzie. Front ukraiński jest pozostawiony samemu sobie, Polska stała się państwem buforowym. Taka sytuacja jest nieznośna i tragiczna, ponieważ blokuje większość potencjałów Rzeczpospolitej, w tym główny potencjał długofalowy, czyli taki, aby Białoruś i Rosję przyłączać powoli do Europy, a na pewno na zawsze zbliżyć, żeby zapanował pokój i wolna granica - wśród słowiańskich ludów.
Front ukraińsko-rosyjski wygląda po części jak żywcem wyjęty z I wojny światowej (okopowy), Rosjanie bombardują ludność cywilną, jak pospolici zbrodniarze; część Ukraińców walczy o swoje ziemie (czyli wpływy swoich oligarchów), a część wyjechała lub uciekła z kraju. Polska wydała 2% PKB (50 mld) na pomoc Ukrainie, przyjmując do kraju ogromną ilość ludzi; stając się państwem posiadających najwięcej migrantów w Europie, a Unia (Niemcy) blokuje wszelakie środki dla RP - jest to sytuacja patologiczna.
Nie bez przyczyny - według badań opinii - polscy obywatele chcą zwycięstwa Ukrainy, ale nie chcą Ukraińców, dzieje się tak dlatego, że RP nie jest gotowa na to ekonomicznie. Dodatkowo wraz ze wzrostem liczby obywateli Ukrainy, rośnie m.in. przestępczość. Ukraina jest państwem oligarchicznym, zdegenerowanym, pełnym w korupcję - traktowaną jako coś normalnego. Uskutecznia się tam sławienie zbrodniarzy banderowskich, odpowiedzialnych za wymordowanie w bestialski sposób prawie 200 tysięcy Polaków.
Zamiast nawoływać do podpisania traktatu pokojowego między Ukrainą i Rosją, politycy sieją antgonizmy (w imię czyich interesów?). Tymczasem nie jest to problem polityków, tylko obywateli i przyszłości Polski - eskalacja wrogości wobec ludzi zmanipulowanych (Rosjan), do niczego nie doprowadzi, tylko do długoterminowych trudności.

Można powołać się na przykład z czasów dawnych, dość analogiczny do obecnego, kiedy to przed okresem wprowadzenia Konstytucji 3 maja, Stronnictwo Patriotyczne rozumiało bardzo dobrze ówczesną Polską sytuację międzynarodową, planowano stosować odpowiednie zamiary do możliwości, rozróżniać ludzi uczciwych od nieuczciwych, wypracowywać realne plany, które nie uderzą w polską ludność, będącą priorytetem ekonomicznym.
W piśmie pt. Patrioci Prawdziwi i Fałszywi napisanym prawdopodobnie przez któregoś z głównych publicystów Kuźnicy Kołłątajowskiej (o poszerzonym podtytule - Korespondencja jednego obywatela z podkomorzym pewnego województwa z okoliczności przyszłego rządu, grudzień 1789) stwierdzono (…) Fałszywi [Patrioci] co moment przelewają krew w ustach swoich, wygadują na Moskwę, cokolwiek by popularny zapał utrzymać mogło, wydają jej bezprzestannie wojnę, a pod ręką czas trwoniąc, przeszkadzają do przyśpieszenia rządu.
Poźniej udało się wprowadzić reformy i nowy ustrój.
Sztuką jest wypracowanie realnych planów, a nie sianie populizmów politycznych.

61.

Poeta, podsumowując spuściznę wieków dawnych śpiewał – (…) bo przed Bogiem za posła nie chcesz Jezuity, by na takie cię pola Mogła słać bitewne, gdzie krew i rany - twoje, a cudze profity.

Przysłowiowy „Jezuita”, może być interpretowany w sposób różny; jako kościół będący w kryzysie, nie chcący się zreformować, który jako instytucja będzie coraz bardziej tracił na znaczeniu, aż w następnym pokoleniu się wykruszy, będzie niszą (na własne życzenie, nic nie robiąc w kierunku reform wewnętrznych). Instytucja kościelna nie rozlicza się z afer tylko je tuszuje, czy to w przypadku zwyrodniałych złoczyńców, często ukrywanych i przenoszonych przez hierarchów - kiedy to od razu powinni tracić cały status i być oddawanymi pod sąd cywilny; czy to w przypadku braku całkowitej lustracji w Polsce. Na tym wszystkim tracą ideowi katolicy.
Kościół często swoje największe jednostki, jak np. ks. prof. Włodzimierza Sedlaka pozostawia gdzieś w cieniu (nikt nie napisał nawet syntezy twórczości, opracowania życia - nie wyjął na światło dzienne).

Przysłowiowy „Jezuita” może być również traktowany jako Watykan, instytucja powstała w IV w. – nośnik starej tradycji, „renesansowa” Bazylika św. Piotra powstała na bazie starszej, z czasów upadku Cesarstwa rzymskiego. Wielki monument, wielke symbole, lecz niczym się nie różni w znaczeniu od starej cerkwi na Podlasiu, czy starego romańskiego kościoła gdzieś na terenie Polski.

„Jezuita” z pieśni może być także traktowany jako Polski rząd, decydenci, od 1989 nie wprowadzający większych zmian w oświacie - tymczasem model oświaty jest przestarzały. Polski rząd, również w innych dziedzinach, działa sprzecznie z racją stanu polskich obywateli - czyli osób, które go utrzymują.

W dzisiejszym świecie wzrost znaczenie technologii, nie idzie w parze z rozwojem rozumu, a ludzie jeszcze bardziej będą z nią „zrośnięci”.
W tym ziemskich piekiełku, wielu się dobrze urządziło - jako całość planeta jest zdegenerowana.
Kaczmarski w wieku 23 lat, napisał utwór, który z resztą sam uważał za swój „najpełniejszy”, pt. Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego, symbolicznie, a nawet profetycznie podsumował zarówno los człowieka, jak i swój własny. W dobie technologii, dzisiaj nikt w tym wieku, czegoś takiego nie stworzy, ponieważ kultura popularna to zazwyczaj śmietnik. Byle głupota, dobrze opakowana, może być łatwo przedstawiona jako coś fajnego i sprzedawana.
Dawno temu w polskim renesansie, żyli ludzie pokroju hetmana wielkiego koronnego, kanclerza Jana Zamoyskiego (swojego czasu, będącego drugą osobą decyzyjną w państwie - tworząc pewnego rodzaju duumwirat z królem Stefanem Batorym), był człowiekiem wielce wyedukowanym, rozumnym i świeckim - rozwijał polską gospodarkę i kulturę w sposób ogromny. Dzisiaj takich jednostek nie ma i również ze względu na ten deficyt, kraj podupada.

Część XI (62-66)