Dylemat Chejrona.
30.10.2025
I.
Odkąd gatunek ludzki zorganizował się w większe społeczności opracowując broń jako - szeroko pojętą - technologię (od epoki brązu po dziś dzień) zaistniał mechanizm selekcji terytorialno-gospodarczej w postaci działań wojennych prowadzonych na większą skalę, mechanizm uskuteczniany przez jedne gromady ludzi, przeciwko drugim.
Przeciwstane kciuki, postawa wyprostowana, duży mózg, porozumiewanie się między osobnikami za pomocą dzwięków, zdolność posługiwania się narzędziami w świecie zdominowanym przez - najpierw - inne ssaki i gady drapieżne, a później agresywne sąsiednie gromady, czasami hordy ludzi - będące podstawą zafunkcjonowania człowieka rozumnego jako władcy planety, uwypukliły również atawizmy drapieżne, wprowadzając je na wyższy, bardziej wysublimowany poziom; poziom będący w następnych epokach - prowadzeniem obmyślonych wojen. Co w konsekwencji doprowadziło do tego, że gadzi instynkt u dwunożnych ssaków naczelnych, będący prymarnie atawizmem służącym przetrwaniu, uczynił z historii ludzkości - historię wojen, za którymi stoi prawo silniejszego. Wojny stworzyły i nadal tworzą kształt świata. Rozwiązywanie konfliktów na znacznej części globu wciąż polega na obrzucaniu się kamieniami, tyle, że w postaci bomb, pocisków balistycznych, karabinów, dronów itd.
Mroczna część historii ludzkości, będąca jej głównym, kształtującym elementem, jest przedmiotem dywagacji, fascynacji, opinii, planów, strategii znacznej ilości osób decyzyjnych (w państwach), jak i biernych obserwatorów (obywateli) - będąc jednym z głównych tematów mediów na całym świecie. Rozważa się kto kogo i jak skutecznie pokonał, napadł, zabił, przejął; jaka zorganizowana horda homo sapiens na kogo napadła i po co. Gospodarka światowa żyje konfliktami (pakty, wojny i sojusze), faktycznie to jest - wielkim nieustannym konfliktem. Technologię od wieków unowocześnia garstka osób, tymczasem większość niczym się nie różni od przodków z epoki brązu. Kilka czynników związanych z wysoko rozwiniętymi cywilizacjami jak prawa, moralna religia, groźby konsekwencji itd. utrzymują w ryzach kultury stojące umysłowo na poziomie totemicznych barbarzyńskich plemion pierwotnych, posiadających własnych prywatnych bożków. Głównym bożkiem jest Mamon, ale inne pomniejsze w wielu przypadkach także dobrze się mają.
Faktem jest także to, że jedne narody są z natury prymitywniejsze od innych. Niektóre zatem pod wpływem doktryn politycznych, filozofii rządzenia, a także religii - dopuszczaja się aktów kanibalizmu wobec narodów innych. Wiele konfilktów posunęło się już tak daleko, że jest nie do pogodzenia, a nawet jak okresowo wygasza się je, to będą tylko czekać, aby w przyszłości znów eksplodować przy dogodnym ułożeniu koniunktury polityczno-społecznej. Wojny są przedłużeniem polityki, jak mawiał Carl von Clausewitz - i w przypadku wielu narodów nic się nie zmienia i nie zmieni przez następne dekady, stulecia. Gatunek ludzki znajduje się na bardzo prymitywnym poziomie świadomości zbiorowej.
Tyle tytułem wstępu.
Światłem w mroku, które zbiorowo wzniosło człowieczeństwo na zupełnie nowy poziom pojmowania rzeczywistości była antyczna Hellada i elity ją zamieszkujące. W świecie antycznej Grecji wynaleziono naukę, kulturę i sztukę w dzisiejszym rozumieniu; ustrojem sprzyjającym temu była quasi-demokracja (mająca swój schyłek polityczny pod koniec wojny peloponeskiej - końcem IV w. p.n.e.), w tym systemie polityczno-społecznym królował krytyczny dyskurs intelektualny, otwarte debatowanie, eklezje - czy to polityczne, czy filozoficzne. Dążono do prawd przez duże P. W Helladzie wynaleziono także sport w formie zorganizowanego współzawodnictwa (a sport to także quasia-wojna). Jak się przyjmuje pierwsza Olimpiada zaistniała w 776 r. p.n.e. po czym od m.in. owego wydarzenia liczono czas (m.in. Sparcie, będącej militarnym quasi-komunizmem, Olimpii, Koryncie). Podczas igrzysk ogłaszano rozejm, pokój; były świętem stojącym ponad konfliktami.
Olimpiad zakazano po tysiącu lat, za panowania cesarza Teodozjusza I, fanatycznego i skutecznego władcy, który umocnił i na stałe wprowadził chrześcijaństwo w upadającym Imperium Rzymskim. Dzisiaj w rozumieniu powszechnym (statystyczni ludzie) mamy inny obraz tej wielkiej religii od tego jak faktycznie wyglądała cała otoczko wokół niej, gdy stała się główną religią państwową Rzymu - świata proto-europejskiego. (Być może, z perspektywy wyznawców, lepiej trzymać się kilku prostych prawd, i lepiej nie wiedzieć o wielu rzeczach; każda religia to wielostopniowy twór kulturowy czerpiący z różnych źródeł).
Wedle tradycji przyjmuje się, że stworzył ją Jezus Chrystus i jego bezpośredni uczniowie, realnie uczynił to Paweł z Tarsu m.in. stojąc w kontrze do Judaizmu w I wieku, wchodząc w otwarty konflikt z ortodoksyjnymi Żydami, jak i starając się przekonać do niej m.in. Hellenów - za jego czasów bezskutecznie. Paweł głosił przesłanie mistrza, syna bożego, proroka, widziąc je na swój sposób.
Następnie (w dużym skrócie) minęły trzy wieki formowania się kultu i pozyskiwania wpływów, i dopiero w IV w. za sprawą cesarzy rzymskich religia ta, stała się potęgą. Nastał czas zorganizowanych struktur - wielkich patriarchatów: Rzymu, Konstantynopola, Aleksandrii, Antiochii, Jerozolimy. Czas licznych odmian i sekt na łonie jednej religii, zaciekle miedzy sobą rywalizujących o prym - zwalczających się bezwzględnie. Jedyne słuszne dogmaty były wprowadzane siłą, szczególnie, gdy stały w opozycji do m.in. religii tradycyjnych. Chrześcijanie z tamego okresu w znacznej ilości, mówiąc eufemistycznie - nie byli przyjemni, gdy się z kimś nie zgadzali (co uskuteczniano przez wieki). Chrystus Pantokrator z XV wiecznego obrazu Hansa Memlinga (Sąd Ostateczny) idealnie przedstawia ducha chrześcijaństwa z czasów, w których przejmowało władzę. W świecie post-rzymskim obraz srogiego sędziego i kar dla oponentów zagospodarował zbiorową wyobraźnię Europejczyków. Był to świat w znacznej części barbarzyński, w którym ssaki naczelne odziane często od stup do głów w żelazne kolczugi oraz zbroje płytowe okładały się naostrzonymi prętami. Zaś znaczna większość, czyli wieś, była spokojna i podporządkowana rytmom natury - na owym tle, przez setki lat chrześcijaństwo przeniakło do zbiorowej świadomości (od V do XV w. stając się fundmantem religijności na kontynencie). Następnie Renesans rozpoczął Rewolucję naukową, która zaskutkowała Oświeceniem i odstawianiem - przez elity - chrześcijaństwa jako formacji wiodącej.
Wracając wstecz, w wiekach IV-V stary świat antyczny bezpowrotnie przemijał. Ostatnim wielkim cesarzem kultywującym tradycję klasyczną był Julian (połowa IV w.) nazwany post mortem przez swoich wrogów Apostatą (lecz jako to zwykle bywa, to apostaci nazwali apostatą ostatniego tradycjonalistę, neoplatonika, liberała na tronie).
IV w. był jednym z bardziej kluczowych etapów w przemianach społeczno-religijnych Europy; zakończył się militarnym, krwawym triumfem chrześcijaństwa w 394 r. roku w bitwie nad rzeką Frigidus. W której o władzę nad Imperium walczyli - jak to bywało regularnie w czasach schyłku - uzurpatorzy, rzymscy namiestnicy, potomkowie zlatynizowanych barbarzyńskich wodzów, wysocy oficerowie legionów homo novus. Teodozjusz I był takowym, jak i jego ówczesny oponent Flawiusz Eugeniusz - z poparciem m.in. senatorów, chcących wykonać ostatni anty-chrześcijański zwrot w stolicy. Teodozjusz odniósł zwycięstwo dzięki przypadkowi i lekkomyślności rywala.
Rok po owej bitwe Cesarstwo zostało oficjalnie podzielone na Zachód i Wschód. Zapanował nowy ład, rozdzielający cywilizację europejską, a faktycznie rozrywający ją na dwie osobne części. Podział wydawał się z początku tylko formalny, administracyjny, w konsekwencji jednak podzielił Europę na wieki. Zachodnie Imperium wkrótce upadło, zaś na Wschodzie potężne Cesarstwo Bizantyńskie przetrwało kolejne tysiąc lat. Po kilku wiekach różnice kulturowo-religijne były na tyle duże, że w 1054 roku dokonano Schizmy Wschodniej, co skutkuje po dziś dzień niemal osobnymi chrześcijaństwami: rzymskim-katolicyzmem i prawosławiem. Będącymi osobnymi religiami, a modlącymi się do tych samych bóstw (mający wielu wspólnych świętych), czy też tego samego Chrystusa. Na soborach powszechnych doktryna religijna została wielce rozbudowana i wyselekcjonowana z wielu różnych idei. W średniowieczu już mało kto pamiętał o prostocie pierwodnych idei chrystusowych, które funkcjonowały gdzieś na dalekim planie.
Wczesnochrześcijańska myśl teologiczna czerpała garściami z tradycji helleńskiej, przeobrażając ją na nowe symbole. Z kolei Judaizm i jego niektóre księgi zostały wprost włączone w nowo powstałą teologię, zatem poniekąd inkorporowano plemienego bożka wyznawanego przez starożytny lud Izraela do nowej religii (wszystkie starożytne ludy Bliskiego i Dalekiego Wschodu miały swoich plemiennych bożków, w oficjalnym obiegu przetrwał jeden Jahwe z mitologii Żydów, stworzony przez kapłanów i proroków Izraelskich: Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela itp. postaci na pół-mitycznych). Chrześcijańska tradycja intelektualna na przestrzeni dziejów różnie interpretowała główne bóstwo, lecz nigdy nie odrzucono mitologii Żydów - traktuje się ją może z przymrużeniem oka, jednak do dziś - w tej tradycji - często przedstawia się owe mity, jako coś realnego. Skrajny mityczny archaizm, wątki rodem z Sumeru, Babilonu, występują więc w regularnym obiegu. Taki kanon ustalono.
Kanon - kanonem, ale nieszczególnie wydaje mi się, aby dzisiejsi rzymscykatolicy mieli sprecyzowane to, co wyznają, szczególnie, że przez dwa tysiąclecia, w każdym kraju Europy, lokalne tradycje łączyły się z chrześcijaństwem. Pod koniec Imperium Rzymskiego (a jest to okres kluczowy dla uformowania się tej religii) obywatele wierzyli w bogów lokalnych oraz także w jedno Bóstwo Niebieskie. Dzisiaj przeciętny katolik wierzy w Chrystusa, i w świętych, czyli w swoisty politeizm. Zaś stricte chrześcijańscy intelektualiści, starają się wpasować dorobek umysłowy kościoła i jego teorie, dogmaty w nowoczesny świat.
Chrześcijaństwo jest jednym z głównych kodów kulturowych Europy, jednak, czy aby z przedrostkiem - judeo? Niekoniecznie, a nawet raczej nie, ponieważ rzeczywistymi podwalinami są Hellenowie i ich dorobek czyli nauka, którą powołali... a jest to dorobek, który stworzył globalnie nowoczesny świat.
Innym - z głównych kodów kulturowych - jest Rzym i jego ruiny (szeroko pojęte, włączając wizję świata Rzymian) na których stoi cały kontynent. Zatem Ateny, Rzym, a także Aleksandria i Konstantynopol (jako wielkie centra naukowo-kulturowe) to miasta kluczowe dla tradycji myśli europejskiej. Z kolei Jerozolima z całym dorobkiem kulturowym przynależy do Wschodu. Do kultury judeo-arabskiej. Syjonizm-Judaizm i Islam powinny się pogodzić i nawet w jakimś sensie połączyć, ponieważ są to religie (kody-kulturowe) - co nie jest oczywiste - bardzo podobne w postrzeganiu świata; lecz wolą się zwalczać na śmierć i życie o kawałek ziemi i historię krzywd wzajemnych (już z czasów nowoczesnych).
Na przestrzeni dziejów chrześcijaństwo jako wielka religia (pomijając regularne wojny wewnętrzne) na większą skalę skonfrontowało się tylko ze światem Islamu, będącym agresywną religią powstałą w VII w. ze zlepków różnych ideologii, uprzedzeń, mitów i wymyślonych dogmatów. Była to batalia o mity, czyli o tzw. Ziemię Świętą. Zaś później, gdy Islam opanował Bałkany, były to zazwyczaj wojny obronne. Obecnie polem zmagań jest naturalistyczny ateizm, lecz jest to batalia ideologiczno-kulturowa, a bardziej ekonomiczna (którą Islam doskonale wykorzystuje).
Patrząc dalej, Hinduizm i Buddyzm nie są w konflikcie z chrześcijaństwem, gdyż są zbyt oddalone, buddyzm jest pacyfistyczny. Raczej koegzystują w sceptycznej obserwacji. Jest to osobny temat rzeka. Zupełnie inne cywilizacje, potężne i prastare.
Dogmaty chrześcijańskie odrzuciły metempsychozę. A istnienie reinkarnacji jest głównym komponentem tych dwóch religii, zasadniczo zmieniającym postrzeganie rzeczywistości. W kulturze europejskiej metempsychozę uznawali m.in. pitagorejczycy, platonicy, a bardziej neoplatonicy (ten nurt jednak praktycznie wygasł) oraz inne odmiany wczesnego chrześcijaństwa np. gnostycy m.in. za Ewangelią św. Tomasza, czy post-manichejscy katarzy (nurt także wygasł). Reinkarnacje uznają także nurty ezoteryczne, także ezoteryczne chrześcijaństwo, jak i post-hermetyzm (Corpus Hermeticum). Uznają ją również ezoteryczne odmiany judaizmu. Oficjalne ortodoksje takimi kategorami nie myślą.
W kulturze europejskiej renesans neoplatonizmu zaistniały w XVI w. i pobudził rewolucję naukową.
Interesującym przykładem z drugiej części świata jest chrześcijańska kolonizacja obu Ameryk, nowych kontynentów, w których funkcjonowały kultury i religie dość pierwotne. Co istotne, kontynent latynoamerykański ominął całkowicie okres oświecenia tzn. to Europejczycy wprowadzali oświecenie na tych terenach, albo i nie - tylko technologię. Zatem w tym rejonie globu rzymskikatoliczym złączył się bezpośrednio, w bardzo krótkim czasie z kulturami, religiami animistycznymi, szamanistycznymi. Zatem Jezus, Matka Boska, święci zastąpili lokalnych bożków, zlepiając się z nimi, co jest szczególnie widoczne w religiach quasi-voodoo-istycznych w Meksyku, czy na Haiti np. Erzulie Dantor jako Matka Boska (przywieziona na Haiti przez Polaków, najemników przymusowych, wysłanych tam w czasach napoleońskich, którzy w znacznej ilości przyłączyli się do ludu wyspy walczącego z najeźdźcami, do dziś potrafi wystąpić przypadek, że Haitańczyk, czarnoskóry, z niebieskimi oczami, mówi po francusku, że jest Polakiem); lecz faktycznie podobne analogie występują w wśród większości ludów latynoskich Ameryki Południowo-Środkowej. W XXI w. rzymskikatolicyzm, zdaje się, skutecznie wypiera animistyczne pozostałości.
Z kolei w Ameryce Północnej większe znaczenie mieli protestanci i ich liczne rozgałęzienia, katolicy przybyli tam później. Ludy autochtoniczne, Indianie Wielkich Równin i Wielkich Jezior zostali zagospodarowani jako chrześcijanie. Co było niemałą traumą dla rdzennych mieszkańców.
Dzisiejszy amerykański protestantyzm wydaje się być dość kartonowy, sztuczny, i w wielu przypadkach kiczowaty. Nie jest związany z historią tych ziem. Jest odtwórczy i dopasowany do masowej mentalności obywateli USA. Jest gdzieś w tle obecnej religii postępu. To czy znajduje się na bliższym, czy dalszym planie, zależne jest od tego kto w państwie rządzi, czy też kto rządzi w poszczególnych stanach.
W świecie globalnej sieci powstali nowi bogowie. Takie twory jak Mamon, czy nie-spełnialna Nadzieja szczególnie oddziałują w krajach trzeciego świata, czyli miejscach opuszczonych przez jakichkolwiek bogów i idee, krajach pogrążonych w nędzy, gdzie żadne większe perspektywy (zapewne) nie pojawią się jeszcze przez setki lat.
W Afryce nie rozwinęła się cywilizacja (chrześcijaństwo wprowadza tam podstawowe zasady i daje nadzieję na ucywilizowanie, gdy ludy zaczynają je stosować wobec swoich rodaków). Dlaczego tak jest? Ponieważ Afrykańczycy takie życie stworzyli na własnych ziemiach.
W przypadku tego kontynentu sedno tematu z perspektywy człowiczeństwa zostało ukazane np. w literaturze, w opowiadaniu Jospeha Conrada pt. Placówka postępu. Wielki pisarz w symboliczny, brutalny i prosty sposób ujął istotę tego problemu w krótkiej formie literackiej. Przedstawił symbolicznymi postaciami zarówno chciwość, degenerację, obłudę i hipokryzję białego człowieka (z odrobiną refleksji moralnej); ale przede wszystkim ukazał czarnoskórego pośrednika Makolę (vel Henry Price), który w bezwzględny i wyrachowany sposób sprzedaje swoich rodaków, współziomków, robotników w niewolę innym murzynom - uzbrojonej grupie czarnych łowców niewolników z Luandy (która pustoszyła bezbronne wioski).
W znacznym stopniu (niestety) Afryka sama jest sobie winna własnego statusu cywilizacyjnego. Dzieje się to nadal do dziś. Co prawda biały Belg, Anglik, Francuz, czy Niemiec charakteryzował się wybitną chciwością - mając za cel dobranie się do kasy, niczym zwykły pospolity złodziej (i gorzej), lecz znaczącą rolę odgrywali pośrednicy; konflikty wewnętrzne między czarnoskórymi.
W czasach dawnych, jednym z większych tego odzwierciedleniem był handel kością słoniową (którą Conrad uważał za rzecz idiotyczną) oraz kauczukiem w tzw. Wolnym Państwie Kongo na przełomie XIX i XX wieku (przez pewien okres Belgowie stworzyli z własnej koloni, administrację niewolniczą). Dziś wygląda to podobnie, pobiera się tylko inne surowce. Murzyni zaś nie mają wyjścia, muszą pracować za bezcen, aby mieć na jedzenie.
Podkreślając ten problem, można dodać jeszcze motyw z najpopularniejszego dzieło psychologa literatury i wartości, jakim był Korzeniowski, pt. Jądro ciemności. W którym to, posłaniec cywilizacji, geniusz, agent handlowy, człowiek nadzwyczajny, inkarnacja europejskiej myśli cywilizacyjnej - Kurtz, skrajnie się degeneruje, gdy maska cywilizacji znika - w konsekwencji popada w szaleństwo i staje się ludzką bestią.
Conradowskie - by rzec - afrykańskie alegorie są uniwersalne, czy to w przypadku bezwzględnego Makoli, jego białych, gnuśnych pracodawców; czy w przypadku Kurtza, chociaż on jest przykładem skrajnej zgrozy, lecz występującej, szczególnie na terenach np. objętych wojnami.
Trzeba przyznać, że ludy Afryki nie powołały żadnej wysoko rozwiniętej cywilizacji, w rozumieniu europejskim. Zaś Arabowie zamieszkujący Północną Afrykę przez wieki nie wędrowali na Południe w innych celach niż handel lub branie w niewolę czarnoskórych. Handel niewolnikami także funkcjonował (co oczywiste), gdy wywożono rdzenną ludność za ocean do Ameryki.
Prawda jest taka, że największą nadzieją dla Afryki zawsze byli jedynie altruistyczni chrześcijańscy misjonarze (lecz miejsca najbardziej potrzebujące, to takie, w których nie obędzie się na dłużej bez uzbrojonej obstawy).
II.
W samym centrum człowieczeństwa stoi szeroko pojęty mit. W czasach, gdy nowoczesna nauka nadal nie jest w stanie odpowiedzieć na najbardziej fundamentalne pytania ontologiczno-egzystencjonalne, religie i mity wciąż mocno oddziałują. Na pierwszym planie funkcjonują wyobrażeniowe mity naukowe. Naturalistyczna nauka stara się odpowiedzieć na wiele pytań, co jest skuteczne, ale powolne. Tak jak kiedyś w średniowieczu, człowiekowi żyjącemu wtedy, abstrakcyjnie byłoby zobaczyć świat wieku XXI - niczym Roger'owi Bacon'owi w celi swojego monastyru - tak samo dla nas abstrakcyjnie byłoby zobaczyć świat wieku XXX. Wszystko odbywa się powoli. Mimo, iż niektórym się zdaje, że lada moment nastąpi jakiś wielki skok technologiczny, to trzeba mieć na uwadze, że w każdej epoce ludzie posiadali podobne odczucia. Chociaż - być może - w tej epoce rzeczywiście wszystko ciut przyspieszy, o ile barbarzyńskie mocarstwa się nie pozabijają.
Mity helleńskie będące opowieściami kształtującymi Europę w sposób symboliczny, starały się odpowiedzieć na wiele prymarnych pytań egzystencjonalnych m.in. kim jest człowiek oraz w jakim stopniu kieruje się własnym wyborem? Jak wyglądają granice wolności? Czym są tajemnice stojące za ludzkim bytem? Głównie jednak - co człowiek może faktycznie zdziałać w konfrontacji ze ślepym losem, często zgubnym, jak i co ma wpływ na jego przeznaczenie, czym ono jest.
Homer król poetów powołał Bogów, Hezjod nadał im znaczenia (jak przyjmowali Antyczni). Herodot jako pierwszy pozostawił pełny spisany obraz widzianego przez siebie świata (jedynie jego dzieło przetrwało, a kilka wieków później w Aleksandrii je poszeregowano), zaś Tukidydes opisał naturalistycznie - jako pierwszy - brutalne prawa polityki.
W czasach filozofów przedsokratejskich (VII-V w. p.n.e.) nastąpiło przejście od poezji do filozofii (nauki), co opisał (stwierdził) w swoich znakomitych badaniach prof. Bruno Snell; to jak - mniej więcej - wyglądał początek myśli spekulatywno-naukowej zawarł w dziele pt. Odkrycie Ducha (empedoklejsko-heraklitejski przykład poniżej).
Ogólnie historia nauki zazwyczaj nie podejmuje wielu istotnych wątków, ponieważ nie ostały się żadne informacje na określone tematy lub pozostałe są bardzo szczątkowe, jednym z takowych zagadnień jest np. poziom wiedzy medycznej starożytnych Egipcjan, czy też, jak do niego dochodzili, jak o tym myśleli - co dzisiaj możemy sobie tylko wyobrazić, na bazie naszego myślenia oraz obserwacji faktów.
Natomiast przejście od poezji, będącej religią do proto-nauki jest przykładem hermetycznym, ale klarownym. Poezja w tak wysokiej formie, czyli formie estetycznego sacrum narodziła się w Helladzie.
(Na marginesie dodam, że Walter Friedrich Otto, Tadeusz Zieliński i Bruno Snell - to trzech wielkich uczonych, gigantów badań nad m.in. ontologią i logiką mitu helleńskiego - religijnością i za tym człowieczeństwem. Byli to uczeni tego poziomu, że gdyby nagradzano Nobelm wielką humanistykę - czyli dziedzinę wiedzy dotyczącą fundamentów kultury, logiki, ontologii człowieczeństwa, natury świadomości z pogranicza logiki, psychologii i mitu - to wszyscy trzej dostaliby takie wyróżnienia, a na pewno zasługiwaliby na nie. Tadeusz Zieliński był dwukrotnym kandydatem, lecz w dziedzinie tzw. literatury - a jest to subiektywne i czasami polityczne wyróżnienie).
Bruno Snell w: Odkrycie Ducha, XI. Porównanie, Metafora, Analogia. Droga od myślenia mitycznego do logicznego, 4.
(...)
Spośród filozofów presokratycznych najuchwytniej nawiązuje porównaniami do porównań homeryckich Empedokles, a że jego porównania zarazem najszerzej antycypują późniejsze metody nauk przyrodniczych, to ukazują najwyraźniej przemianę od poezji do filozofii. Mówi on (fr. 84,1-11): „Jak gdy człowiek, który zamierza wyjść w zimową noc, zapala płomień i przysposabia sobie latarnię, która chroni światło przed wiatrem ze wszystkich kierunków, bo pozwala przetrzymać atak wściekłego wichru, ale jej światło, które przenika na zewnątrz (przez cienkie ścianki ze szlifowanego rogu), ponieważ jest o tyle delikatniejsze, niezmordowanie oświetlając drogę - tak w tym właśnie czasie (gdy zostało stworzone oko) pierwotny ogień krył się w okrągłej źrenicy, zamknięty w skórki i delikatne powłoki, przez które zostały przewiercone na wskroś cudownie sporządzone przejścia, które zatrzymały głębię wokół płynącej wody; ogień jednak przepuściły na zewnątrz, bo był o wiele subtelniejszy". Empedokles nawiązuje tymi porównaniami bezpośrednio do Homera, od którego także zapożycza metrum, jednak zawęża stosowane obrazy do spraw techniczno-rzemieślniczych, podczas gdy Homer większość swoich porównań czerpie z królestwa zwierząt, natury i z życia pasterzy, wieśniaków i rybaków. Ale także techniczne porównania Homera różnią się od Empedoklesowych, mimo że ten najściślej do nich nawiązuje. W II. 5,902 czytamy: „Jak sok figi szybko zakwasza mleko, tak szybko uleczył Apollo ranę Aresa", Od. 6,232: „Jak biegły człowiek wylewa złoto na srebro, tak Atena wlała Odyseuszowi łaskę na głowę i ramiona", Od. 9,384: „Jak ktoś wierci otwór świdrem w poszyciu okrętu, tak my zawierciliśmy kołkiem, wbiwszy go w oko Cyklopa", II. 18,600: „Jak garncarz wprawia w ruch swoje koło, tak lekko tańczyły dziewczęta w kręgu". (...) Homer w tych technicznych porównaniach porównuje określoną czynność z czynnością rzemieślnika (...)
Empedokles nie interesuje się tym życiem, tym czymś objawiającym się w określonym punkcie czasu, ale chce ukazać naocznie fizykalny (czy chemiczny) proces, a więc coś trwałego. „Unaocznienie" nie oznacza tutaj tylko ilustrowania, bardziej czy mniej wyrazistego postawienia czegoś przed oczami, lecz techniczny model ma także przedstawiać ten sam proces fizykalny, który Empedokles chce wyjaśnić: to, że przez rogowe szybki latarni przebija światło, ale nie powietrze, opiera się na tych samych fizycznych właściwościach, otworkach, które w oku przepuszczają światło, ale nie wodę. Empedokles porównuje te procesy i łączy je w jedno (...) Wprawdzie Empedokles zaczyna tekst od człowieka, który wychodzi w zimową noc, ale to tylko poetycka otoczka jego porównania; w rzeczywistości chce dotrzeć do czegoś, co nie ogranicza się do pojedynczego człowieka czy przedmiotu i określonego momentu czasowego, lecz obowiązuje zawsze i wszędzie.
(...)
Jak Empedokles, także Heraklit chce penetrować coś niewidzialnego, ale podczas gdy porównania Empedoklesa w pewnej mierze sięgają poza mowę obrazów, bo w objaśniającym obrazie i w wymagającym objaśnienia procesie tkwi wymagający jak najdokładniejszego ujęcia prawem fizyki identyczny proces (do czego Grecy raczej nie doszli), to sprawy, o jakich chciałby mówić Heraklit, zasadniczo można wyrazić tylko w obrazie. U Heraklita rozumiemy, w jakim sensie istnieją „źródłowe" metafory tego, co leży jeszcze pod warstwą ludzkiej czy zwierzęcej działalności i sięga w dół, w warstwę wszechżycia; to życie, nieuchwytne za pomocą pojęcia i zasady wyłączonego środka, prezentuje się, przemawia z najróżniejszych form, ale wszędzie jest w nich - i tylko z nich może do ludzi przemówić, tylko w nich może się zaprezentować. Naiwna świadomość przyjmuje to za oczywistość, uprawia niewinnie swoją antropomorficzną interpretację natury i wypowiada się bez namysłu w metaforach. Heraklit stara się pojąć szczególną istotę tego czegoś ogólnego, odłączonego od widzialnych rzeczy - a wie przecież, że jest to trudno zrozumiałe lub w ogóle niezrozumiałe. Że porównanie powinno coś „czynić zrozumiałym", że więc apeluje do określonej duchowej aktywności „rozumienia", słyszymy po raz pierwszy u Safony fr. 27: Helena może to „bardzo łatwo każdemu wytłumaczyć", że mianowicie to jest najpiękniejsze, co ktoś kocha. Heraklit wie, że jego porównania są ciemniejsze - powinny nakłaniać do myślenia także wtedy, gdy ludzie nigdy nie zrozumieją logosu.
(...) podczas gdy Homer ujmuje proces życia w jego czasowym nakierunkowaniu jako przemijanie, to Heraklit ukazuje go tutaj w jego trwającym bycie. Uchwytuje nie tylko pojedynczą żyjącą rzecz w jej znikaniu, ale wykraczając ponad rzeczy jednostkowe, charakteryzuje życie jako zawsze takie samo, a zarazem zawsze nowe, i osiąga dzięki temu większą uniwersalność.
(...) Także Heraklit rygorystycznie traktuje identyczność obrazu i tego, co porównywane, bo we wszystkim objawia się jedno i to samo życie, to samo napięcie, to samo zniesienie przeciwieństw - ten sam logos, który wszystko przenika.
Heraklit - zdaje się - realnie przeniknął i starał się opisać umysłem dyskursywnym nieopisywalne, które określił Logosem. Nieopisywalne, które zapewne odczuwał m.in. jako chwile jasności, jakby wdzierające się w trwanie bytu.
Empedokles zaś stał w swoich twierdzeniach, gdzieś pomiędzy Parmenidesem, a Pitagorasem; pozostała po nim legenda - cudotwórcy, lekarza, demokraty. Po śmierci został określony jako mąż nadludzkiej wiedzy, który posiadał największe bogactwa duchowe.
Zapewne był to także człowiek dumny i czasami pyszny, skoro miał powiedzieć - jako bóg nieśmiertelny, a nie jako człowiek śmiertelny przebywam teraz wśród was.
Do jednego ze swoich uczniów przemawiał (co zostało we fragmencie dzieła O przyrodzie):
Poznasz leki na choroby i na starość,
gdyż tobie jednemu powierzę wszystkie te sekrety,
będziesz umiał uspokoić wściekłość wichrów gwałtownych,
co po ziemi pędzą i swoim zgubnym wiewem niszczą zasiewy,
i znowu, gdy zechcesz, potrafisz wznieść wiatry uśpione,
po czarnym deszczu suszę ciepłą sprowadzisz,
potrzebną ludziom,
a w miejscu suszy gorącej znowu przywołasz deszcze,
co z niebios spadają, aby dać pokarm drzewom,
i z Hadesu na ziemię sprowadzisz zmarłego męża w całej jego sile.
(...)
Uskutecznił za życia swoistą mityzację własnej osoby (dziś byśmy to nazwali auto-kreację), lecz miała ona potwierdzenie, gdyż był szanowany. Był to człowiek (zapewne) ogromnie inteligentny, był znawcą nauk przyrodniczych, lekarzem, logikiem i ciężko stwierdzić co z dzisiejszego nazewnictwa można mu jeszcze przypisać; miał m.in. uratować kobietę, którą uznano za zmarłą bo straciła oddech, miał potrafić przekierowywać wiatry, powstrzymywać ich gwałtowność - chociaż ciężko określić jak to robił z perspektywy technicznej. Sam uważał, że potrafi robić rzeczy niemożliwe - co stwierdzał w swoich poematach, i taki nimb mu się ostał. We fragmencie z dzieła prof. Snella, widać w nim dociekliwego badacza naturalistycznej prawdy, przez duże P.
Nauka powstała ze zwątpienia i ciekawości. Za sprawą Hellenów - dzięki archetypowemu żeglarzowi helleńskiemu (przedstawionemu m.in. w utworze pt. Żegluga, poezji Jacka Kaczmarskiego), dzisiejsza technologia jest na tak wysokim poziomie. No i także w znacznej mierze za sprawą Platona, który zainspirował wielu największych, w postaci pozostawionej twórczości. Lecz Logos, pierwsza przyczyna jest nadal tajemnicą. Chociaż wielu, jak m.in. wyżej wymienieni - Empedokles i Heraklit, chcieli ją spenetrować - przeniknąć. W czasach przedsokratejskich, mędrcy charakteryzujący się tym poziomem postrzegania rzeczywistosci rodzili się tylko w świecie helleńskim (istnieje jeszcze analogia indyjska, ale Indie tamtego okresu to trochę co innego, jest to temat osobny).
Aby naturalistyczna nauka miała potwierdzenie (fizyka, chemia, biologia), trzeba wykonywać skuteczne empiryczne eksperymenty, które muszą okazać się prawdą lub mieć duży współczynnik prawdopodobieństwa.
Sztuka i poezja to eksperyment metafizyczny - a czy jest prawdą, pozostaje tylko na poziomie odczucia (i analogii).
Ludzie posiadają tzw. Persony (jungowskie), aby zaadoptować się do ról, które odgrywają w społeczeństwie. Persony to przybierane maski społeczne, zbiory twierdzeń o sobie samym, jak i pozy społeczne, używane w celach doraźnych, oficjlanych, komunikacyjnych etc. Podczas funkcjonowania jednostek w zorganizowanych społeczeństwach jest to tzw. robocze alter ego; odziałujące na ludzkie Ego różnie - czasem trochę, czasem wcale, a czasem całkowcie pochłaniające. Persony są skąpne w zbiorowej nieświadomości, czyli we wzorcach stworzonych przez człowieka od początku istnienia zorganizowanych społeczeństw, Kultury, przenikających się z instyktami pierwotniejszymi - związanymi z bytnością ssaka homo sapiens.
Osoby zdejmujące swoje Persony, mają i tak w sobie cały czas ich fragmenty, oddziałujące na różnych polach. W pewnym momencie powstają pytania, co jest częścią Persony, a co jest częścią faktycznego Ja, będącego także zbiorem myśli, twierdzeń i przekonań - a wszystkie myśli pochodzą z zewnątrz.
Artyści penetrujący różnymi sztukami bezdroża nieświadomości (chociaż w wielu przypadkach ta artystyczność bywa także pospolitą Personą), przedzierają się do zbiorowej psychiki (najlepiej widocznej w snach, gdzie Ja-Ego zanikając, zanurza się w krajobrazach imaginacji, najczęściej nieuświadomionej, czy też nienależącej bezpośrednio do Ja-Ego), czerpiąc z niej w różny sposób.
Za dnia, każdy podąża za (rozmaitymi) mitami, w sposób świadomy, pół-świadomy lub nieświadomy (podświadomy). Mam na myśli różne poczynania i sytuacje życiowe. Najlepiej zobrazować to osobami zajmującymi się kulturą i sztuką, na które działa zbiorowa, czy też osobista podświadomość. Co prawda są to pojęcia nieostre, lecz w wielu przypadkach można je starać się zobrazować.
Za przykłady można podać: Heinricha Schliemanna, kupca, archeologa fascynata, zachwyconego Homerem, którego często recytował z pamięci - zawierzając mu i odkrywając domniemaną Troję oraz Mykeny, czy też analogiczne zabytki z epoki, po tym jak podążył naturalistycznie za mitem.
Stéphana Mallarmégo, jednego z najwybitniejszych poetów francuskich, symbolistę, próbujacego stworzyć poezję wytwarzającą rzeczywistą obecność - czyli starającego się, aby Zjawa, została uchwycona; podążającego za mitem analogicznie (mówiąc terminologią francuskiego antropologa Philippa Descoli) - starając się uchwycić analogię wspomnień.
Malarza Amedeo Modiglianiego, tworzącego sztukę przypominającą m.in. uproszczoną rzeźbę murzyńską, prymitywną i tajemniczą, kobiety-zagadki - z głową jako pewnego rodzaju wyrostkiem na tułowiu; obrazy przypominające rzeźby, które tworzono mniej więcej dwa, trzy tysiące lat przed naszą erą. Jego twórczość przypomina totemiczne figurki - malarz tworzył je z określonym zamysłem, wzorcem, który przyjął, ale (zapewne również) nieświadomie - tzn. bazując na wzorcach z nieświadomości zbiorowej. Jest to sztuka quasi-totemiczna.
Czy przykład prozaiczny z granicy jawy i snu - gdy pisarz Jospeh Conrad, udał się w podróż poślubną, ze swoją angielską żoną. Tworzył po angielsku, angielski i francuski były jego głównymi językami codzienności. Polskiego używał rzadko w listach. A w ogromnej gorączce, która go spowiła podczas napadu bliżej niekreślonej choroby, zaczął bredzić w majakach - ku zdziwieniu żony - w jakimś nieznanym języku, czyli polskim, gdyż jego podświadomość, pomimo wszystkich naleciałości, wiedziała, że dla Ja-Ego to język bazowy, język najgłębiej zakorzeniony w duszy artysty.
Na koniec wspomnę, że Teoria Czystej Formy Witkacego (artysty-filozofa - być może ostatniego polskiego - zajmującego się całościowo ontologią bytu) jako ćwiczenie z dezintegracji osobowości, jest tym samym poszukiwaniem, które Mallarmé, próbował stworzyć wierszem (tylko w inny sposób). Wytworzającym rzeczywistą obecność, ze skutkiem - zdumienia, błogości, zadziwenia, wstrząsu lub spokoju; czyli tworzącym estetyczne sacrum sztuką (na pewnym odcinku czasowym).