U brzegów Polski. Część XIX.
20.06.2024
1-6
7-13
14-22
23-27
28-34
35-40
41-45
46-50
51-56
57-61
62-66
67-72
73-76
77-81
82-87
88-92
93-96
97-100
101. Si non iurabis, non regnabis oraz 1575.
Demokracja szlachecka była ustrojem oryginalnym, jednak w tak – jak się okazało – trudnym położeniu polityczno-geograficznym, stała się gwoździem do trumny I Rzeczypospolitej. Niemniej był to jedyny taki system w całej Europie, system, w którym wielkie zgromadzenia obywateli, w sposób demokratyczny decydowały o tym - kto państwem będzie rządzić i jakie będzie miał uprawienia. Decydował ok. 10% całości narodu - czyli rycerstwo, późniejsza szlachta; jej liczebność była dość nierówna i zależna od epok oraz regionów np. szlachta mazowiecka stanowiła ok. 1/4 ludności regionu, natomiast szlachta małopolska ok. 1/20 ludności regionu.
Stan szlachecki miał prawa polityczne m.in. dlatego, że sam się uposażał w broń i resztę ekwipunku, następnie w razie niebezpieczeństwa był zobowiązany do obrony granic.
Dla Polaków wzorem była Republika Rzymska (Res publica - cycerońska, rzecz wspólna), na nią się powoływano, uważano się za spadkobierców tego systemu. Polska demokracja jest zatem jedną z najstarszych jakie kiedykolwiek zaistniały, w sensie takim, że jest (poniekąd) kontynuacją wzorców z epok antycznych.
Jednak demokracja jako system posiada w sobie całą paletę negatywnych odcieni, co również wybrzmiało w I RP (a Polska, jak trzeba nadmieniać, nie ma położenia Portugalii). Już w starożytności mawiano, że łatwiej do pewnych planów przekonać króla polis i jego radę, czy dwóch królów Sparty, niż kilkadziesiąt tysięcy Ateńczyków.
Wybieranie króla było nieodłącznym elementem demokracji szlacheckiej. Pierwsze zgromadzenia polskiego rycerstwa wybrały do zarządzania państwem dynastię Jagiellonów, dynastia ta jednak z czasem wygasła, więc trzeba było znaleźć nowego monarchę, tak też w całej swej okazałości rozpoczęły się wielkie narady zwane wolnymi elekcjami.
Takiego rodzaju przedsięwzięcia to ścieranie się między sobą dużej ilości różnych interesów, pomysłów, wpływów – zatem elekcje były często wielkim fermentem, intrygami, sprzeczkami i kupczeniem – tak ukazywały się ciemne strony demokracji.
Wolne elekcje w Polsce prowadzone były z ogromnym przepychem, posłowie przybywali z całej Europy wygłaszając przemówienia, zapewnienia, proponując sojusze i wspólną przyszłość. Mówcy, oficjele, pisarze polityczni, poeci silili swoje krasomówcze umiejętności do granic możliwości, w taki to sposób, wchodząc w różne zaszłości, szukali nowych możliwości. Był to również pokaz siły poszczególnych warchołów, zjeżdżających niekiedy na pola narad pod bronią z oddziałami.
Od przebiegu elekcji, czyli wyboru potencjalnego kandydata, zależała przyszła polityka państwa - w szczególności kierunek polityki zewnętrznej; doraźnie decydowały się sprawy przyszłych pokoleń.
Na pierwszego prawdziwie elekcyjnego króla, Polacy wybrali sobie Francuza – Henryk Walezjusza – dobrze uposażonego i wpływowego, ale przede wszystkim doskonale zaagitowanego przez francuskich dyplomatów mącicieli. Większości wydawał się on kandydatem akuratnym, szczególnie, że Francja była dość mocna dyplomatycznie - wiązano z tym sojuszem głębsze nadzieje, co okazało się całkowicie nietrafione. Nowy król po roku uciekł do własnego kraju, gdy tylko przydarzyła się możliwość objęcia tronu we Francji (po zmarłym starszym bracie, gdyż Henryk Walezy był drugim w kolejności z prawami do korony).
Szlachta przystąpiła więc do drugiej wolnej elekcji w roku 1575, starając się wybrać roztropniej. Zwołano zatem ponownie wielkie zgromadzenie.
Rozważano wielu kandydatów, odżyło wielkie zamieszanie z tym związane. Demokracja znowu zaistniała w całej okazałości, powstały partie, popierające określone interesy i stronnictwa - partia piastowska, partia cesarczyków, partia francuska, i inne pomniejsze.
Partia piastowska była bardzo niezdecydowana, mawiano, że teraz to już obywatel i krajowiec ma zostać królem, lecz nie wysuwano żadnych jednoznacznych wspólnie popartych przez wszystkich kandydatur. Nikt z magnatów nie miał takiego poparcia, ani śmiałości, aby samodzielnie wynieść się ponad innych szlachciców, nie wzbudzając zazdrości, tylko szacunek; z resztą już dwa lata wcześniej podczas pierwszej elekcji, zabiegi partii pistowskiej skończyły sie na tym, że w końcu półżartem na królewskiego kandydata obrano średniego-szlachcica - Wawrzyńca Bandurę Słupskiego. Finalnie piastowcy szukali kandydatów zagranicznych. Z owej partii poniekąd wyrósł, budując na niej swój kapitał polityczny, najpotężniejszy człowiek w Polsce końca XVI w. - kanclerz Jan Zamoyski, mający decydujący wpływ przy obsadzeniu na tron dwóch krolów.
Druga z kolei, partia cesarczyków - bardzo wpływowa na pierwszych trzech wielkich elekcjach (1573, 1575, 1587) - złożona była z patriotów, przede wszystkim katolików, którzy planowali obsadzić na tronie polskim - dynastię Habsburgów, Maksymiliana II Habsburga lub jego synów Ernesta, później Maksymiliana III, zabiegających o polski tron; byli to po kądzieli Jagiellonowie (Maksymilian II był wnukiem Władysława II, najstarszego syna Kazimierza Jagiellończyka, w prostej linii - po kądzieli - jego antenatem był Władysław Jagiełło). Polacy mieli dobre stosunki z katolickimi Habsburgami.
Projekt polityczny był to anty-turecki, kierujący politykę Rzeczypospolitej w sprawy austriackie, niemieckie i czesko-węgierskie, liczono nawet na wspólną wojnę polsko-cesarską z Turkami lub obronę przed Moskalami; wszak Habsburgowie, ogromnie skoligaceni w całej Europie, mieli się wielce przydać sprawie polskiej. Do partii cesarczyków należeli m.in. (z najważniejszych) - Olbracht Łaski oraz Jan Hieronimowicz Chodkiewicz (ojciec słynnego Jana Karola), którzy na pole elekcyjne zjechali z gromadą rycerstwa i hajduków litewskich. Łaski optował za Ernestem Habsburgiem młodzianem wielkich zdolności i cnót, którym by kierował; do owego ugrupowania należeli także prymas, papież oraz poeta, wieszcz Jan Kochanowski, jak i uczeni akademiccy. Cesarczykami byli również np. lawirujący szlacheccy niedoszli kandydaci na królów Polski, wojewoda bełski Andrzej Tęczyński, czy (po części) wojewoda sandomierski Jan Kostka.
Walki o władzę trwały, np. partia piastowska w nocy na pole narad wynosiła letnim, ciepłym czerwcem transparenty z napisami typu kto cesarza mianuje ten śmierć sobie gotuje. Następnie szlachta małopolska, wielkopolska i ruska dokonały secesji, odłączając się z obrad, i finalnie, podczas drugiej elekcji obwołano dwóch osobnych władców, co - z resztą - zdarzało się później często. Gotowano sie nawet do starć zbrojnych.
Cesarczycy obwołali królem Maksymiliana II Habsburga, natomiast większość szlachty (w tym kalwini, protestanci) - nie chciała go, więc powołano na władcę równolegle wojewodę siedmiogrodzkiego Stefana Batorego, sojusznika Turków (który - co więcej - trzymał władzę nad Siedmiogrodem dzięki poparciu sułtanów). Batory, w pewnym momencie trwającej elekcji, wszedł do gry o tron polski i zaczął ogromne sumy pieniężne przeznaczać na uzyskanie głosów poparcia m.in. opłacił wielką sumą florenów całą rodzinę wpływowych Zborowskich oraz ponadawał wiele pełnomocnictw.
Zachowania możnowładców typu ród Zborowskich z okresu końca XVI w., to przykład tego, czym jest demokracja sterowana (zazwyczaj) przez różne oligarchie (warto zatem o nich wspomnieć).
Za czasów ostatnich Jagiellonów żył w Polsce wpływowy szlachcic, polityk, warchoł Marcin Zborowski, piastujący szereg wysokich urzędów; człowiek samowolny, którego osobiste mniemanie było jego jedyną racją polityczną. Doczekał się on m.in. siedmiu synów, którzy odegrali istotne role w losach Rzeczypospolitej z końca XVI w., dziedzicząc charaktery po ojcu; i chyba tylko jeden z nich - Jan, był patriotą, zasłużonym dla I RP, był on np. autorem słynnego zdania skierowanego do nowo obranego króla Henryka Walzego, po którego pojechano do Francji z delegacją, aby go sprowadzić. Podczas pierwszego spotkania, Walezy nie chciał otwarcie podpisać z Polakami zobowiązań dotyczących objęcia władzy, na to Jan Zborowski powiedział mu przy wszystkich wprost, stawiając Francuza do pionu - jak nie przysięgniesz, nie będziesz panował (Si non iurabis, non regnabis).
Reszta tej familii była lawirantami lub gorzej, zdrajcami - Krzysztof i Samuel (będący także wariatem).
Jeśli zaś chodzi o króla Batorego, to rodzina Zborowskich pyszniła się później, że (niby) wyniosła go do władzy. Okazał się on (jednak) władcą bardzo dobrym; lecz wtedy, w tamtych czasach, można było pomyśleć - dlaczego obrano na króla wojewodę siedmiogrodzkiego, sprzymierzeńca Turków, faktycznie to pomazańca bisurmanów, ciemiężycieli chrześcijańskich ziem, a nie np. wojewodę sieradzkiego, katolika, wielce znanego wszędzie, o którego poparcie zabiegał usilnie cesarz Maksymilian II Habsburg, czy innego króla Piasta? A realnie to potrzebny był wtedy większy sojusz. Warto również zadać pytanie - czy Batory rzeczywiście był takim dobrym królem, czy najzwyczajniej nie skorzystał z okoliczności władania w potężnym państwie? Państwie, któremu naówczas nikt nie był w stanie jednoznacznie zagrozić.
102. Widma szwedzkiej elekcji.
W 1587 roku dokonała się w Polsce kolejna wielka wolna elekcja, tym razem towarzyszyła jej otwarta batalia militarna, ponieważ nie osiągnięto porozumienia. Po jednej stronie stanął Jan Zamoyski i jego kandydat Zygmunt Waza ze Szwecji, po drugiej Maksymilian III Habsburg, popierany przez trzech warchołów z familii - Andrzeja, Jana i Krzosztofa Zborowskich (którzy nie mogli znieść dekapitacji brata-wariata Samuela, sprzed 3 lat, chcącego dokonać zamachu na króla; dekapitacji dokonał Zamoyski wespół ze zmarłym królem Batorym) oraz część szlachty. Sprawa tronu rozegrała się więc zbrojnie w 1588 pod Byczyną.
Tron objął Zygmunt III, który w pierwszych latach panowania myślał głównie (podobnie jak ongiś Henryk Walezjusz) o powrocie do Szwecji i objęciu korony w rodzinnym kraju, gdy umrze jego ojciec, król Szwedów. Elekcja szweckiej dynastii na tron Polski (przeprowadzona dość samodzielnie przez kanclerza Zamoyskiego, skądinąd postać wybitną), wprowadziła Rzeczypospolitą w dość błędne koło szarpanych wieloletnich wojen.
Wszystko to, rozpoczęło się (jak można uznać) sierpniem 1593, kiedy monarcha za zgodą Polaków wypłynął do Szwecji, aby w pół roku po śmierci ojca - władcy tego kraju - zostać tam koronowany. Warto przypomnieć, że Waza w momencie wyboru na króla Polski, gdy cześć szlachty uczyniła go pomazańcem, miał 21 lat, z kolei gdy wyprawiono go do Szwecji, aby odebrał należną koronę szwedzką, której był prawowitym następcą, miał lat 27.
Zygmunt był człowiekiem po części zmanierowanym, niesamodzielnym, nie potrafiącym rozeznać faktycznej sytuacji. Szwecja była krajem wielce protestanckim, a on był katolikiem, do czego przysposobił go ojciec, sam będący odstępcą od protestantyzmu. Szwedzi do katolicyzmu byli nastawieni wrogo. Tymczasem polskiej szlachcie wydawało się, że powstanie potężna unia polsko-szwedzka - kraju przeważnie katolickiego (w znacznej większości), z krajem całkowicie protestanckim - na co w dobie kontrreformacji i konfliktów religijnych w Europie, nie było najmniejszych szans.
Wypada chwilę się zastanowić, co-by się stało, gdyby obsadzono Austriaka na tronie zamiast Szweda; wtedy Rzeczpospolita mogłaby mieć potężny sojusz kontynentalny, jak i prawa do ziem austriacko-czesko-węgierskich. Z całą pewnością byłoby to coś innego, nie wiadomo, czy lepszego, lecz w obliczu tego, iż Habsburgowie byli katolikami - było to bardziej racjonalne. 1/3 kontynentalnej Europy mogła być sprzymierzona przeciwko Turkom, Szwedom, ewentualnie Moskwie. Wyniszczające wojny, które nadeszły wraz z XVII wiekiem - być może - mogły I RP oszczędzić. A tak naprawdę, to ani Szwed, ani Austriak - nie byli wyborami najlepszymi. Warto jednak podkreślić, że to konflikty z Turkami - wspólnymi wrogami I RP i Habsburgów - Polskę podkopywały, natomiast wojen ze Szwedami można było uniknąć.
A jak faktycznie sytuacja się potoczyła?
Waza przybył do Uppsali, wydał oficjalny pogrzeb ojca i odpowiednie dokumenty by objąć po nim tron. Szwedzi nie byli chętni, aby mu przysięgać. Tron szwedzki pragnął objąć wuj polskiego króla - Karol Sudermański (przyrodni brat zmarłego króla), popierany przez swoich krajan. Początkowo zawiązał on spisek, celem zmuszenia siłą przybyłego prawowitego następcę tronu do oficjalnego oddania mu władzy.
Gnał więc prosto do Uppsali z doborowym ogromnym hufcem wojskowym, w kierunku – faktycznie - nieświadomego polskiego króla. Jednak kilka dni wcześniej na zamek przybył - akurat prosto z Inflant - Olbracht Łaski wraz ze spanikowanym podkanclerzym Janem Tarnowskim (późniejszym prymasem Polski). Na powitanie spiskowców, Łaski nakazał obsadzić zamek piechotą węgierską i działami oraz się zaryglować.
Sudermańczyk przybywszy, osłupiał, zdając sobie sprawę, że zamiary jego zostały przejrzane. Następnie dzięki sile polskiej drużyny koronacja Zygmunta mogła zostać dokonana. Natomiast sam Waza, nie zrobił nic pożytecznego; po koronacji i dłuższej rozmowie z wujem, przekazał mu część uprawień w Szwecji, i w lipcu 1594 roku wrócił do Polski - nie osiągnąwszy dosłownie nic. Utorował tylko drogę do tronu zawistnemu Karolowi księciu Sudermańskiemu, który przejął faktyczną władzę nad Szwecją od razu po powrocie do Polski Zygmunta. (Z kolei Olbracht Łaski za uratowanie godności, a nawet - być może - i życia króla, nie dostał ani wdzięczności, ani obiecanych - już wcześniej - dwóch statków handlowych).
Mniej więcej w taki to sposób, zaistniała fikcyjna Unia polsko-szwedzka, której faktycznie nigdy nie było. Polaków i Szwedów podzieliła religia (braku analogii religijnej stanął na drodze wielkiego sojuszu).
Później w 1599 roku zostali unicestwieni ostatni stronnicy Zygmunta Wazy na terenie północnego kraju, po tym jak polski król przegrał wewnętrzny konflikt o tron; tron, który przypadł mu po ojcu. (Oczywiście o utracone, należne wpływy w Szwecji walczono siłą m.in. przejęcie Sztokholmu przez Samuela Gotarda Łaskiego, Bitwa pod Stegeborgiem, Bitwa pod Linköping).
Po owych perypetiach, Rzeczypospolita została z niczym, tzn. z Zygmuntem III importowanym ze Szwecji oraz ze skonfliktowaną Północą.
Zatem zamiast Unii rozpoczęły się (w 1598 roku) serie konfilktów, trwające - faktycznie bezprzerwy - do 1635 roku. Zakończone wielkim potopem wojsk szwedzkich i wyniszczeniem I RP (1655-1660).
Zygmunt III Waza był królem, który zaprzeczając tradycji Rzeczypospolitej postanowił rozegzaltować kontrreformację, będąc nietolerancyjny dla polskich chrześcijan innych wyznań, tymczasem stanowili oni bardzo dużą liczbę. Za jego panowania, wielkie dziedzictwo Konfederacji warszawskiej (1573) zostało zaprzepaszczone. Finalnie, po dekadach, już nie było szans na dogadanie się z protestantami, ani z prawosławnymi.
Jednak to również podczas jego rządów, na początku XVII w., a dokładnie w 1619, kraj osiągnął szczyt świetności i zasięgów terytorialnych; lecz w późniejszych dekadach, niekończące się wojny, pogrążyły Rzeczpospolitą.
Wraz z objęciem tronu przez dynastię Wazów, kraj był (prawdopodobnie) największą potęgą Europy, z kolei wraz z zakończeniem panowania owej dynastii, kraj był wyniszczony. Zygmunt III panował od 1587 roku do 1632, 45 lat, zaś jego dwóch synow, Władysław IV i Jan Kazimierz, 36 lat. Trwało to w sumie 81 lat. Habsburgowie przez ten okres praktycznie wcale nie ingerowali w politykę Rzeczypospolitej.
103. Dzwięki zdrady.
Juliusz Słowacki, Horsztyński, Akt V, Scena II.
Nieznajomy
Otóż... w nocy o godzinie siódmej Jasiński z trzystu ludźmi przeszedł wyłomem muru koło Ostrej Bramy... księżyca jeszcze nie było... przed Ostrą Bramą świeciła lampa... spiskowi idąc przed nią żegnali się... I cicho podsunęli się wszyscy pod obdwacht naprzeciw ratusza... Jasiński poskoczył szybko i zabił szyldwacha, tak że Moskal nie jęknął... Chwycił za karabin... Spiskowi rozebrali broń z kozłów i tarabany... Jasiński rozesłał barabańszczyków na wszystkie ulice — i rozkazał, aby skoro uderzy ósma godzina, wszyscy zaczęli bębnić. — Sam ulicą Zamkową z dwiestu pięćdziesięciu ludźmi poszedł na Arsenał... Uderzyła ósma... we wszystkich ulicach ozwały się bębny. — Moskale w popłochu sądzili, że na każdej ulicy stoi oddział żołnierzy — i uciekali od bębna do bębna... Jasiński wziął Arsenał — i kazał bić we dzwony... Okropny rozgłos dzwonów obudził lud — zaczął w Arsenale zbierać się — broń rozebrał — i mordował Moskali... Byłem przy Jasińskim... wszyscy polscy panowie będący w Wilnie nie mieli się czego lękać — bo lud zajęty był Moskalami... Wtem jakiś stary przedziera się do Jasińskiego i podaje mu plikę papierów... Jasiński kazał podać pochodnie i przeczytawszy papiery plunął i rzucił je ze wzgardą — lud rozerwał między siebie listy... zaczął się zbierać koło tych, którzy umieli czytać, i długo nie mogłem pojąć tej sceny — myślałem, że to były proklamacje i manifesta... Nagle słyszę krzyk z tysiącznych ust: „Kossakowski zdrajca!...” potem... jeszcze okropne słowo... „Wieszać!”
W taki to sposób Juliusz Słowacki, widział swoim wewnętrznym okiem poety, początek Insurekcji wileńskiej roku 1794 - wieszcz dość dobrze przedstawił słowem, w tym krótkim fragmencie, dynamikę wydarzeń, myląc jedynie kilka faktów; dynamikę Insurekcji niezwykle skutecznie i szybko przeprowadzonej oraz zwycięskiej, po której odzyskano Wileńszczyznę z rąk Moskali, następnie zaś wprowadzono Republikański rząd, z głównym organem - Radą Najwyższą Rządową.
Kwietniem 1794, podczas wojny z wrogami okupującymi kraj, zaistniały dwie brawurowe zwycięskie Insurekcje - warszawska (17-19.04) i wileńska (22-23.04). Do więzień dostały się spore ilości zdrajców, którzy czekali na sądy i wyroki, w niektórych przypadkach sądy były szybkie, jak i surowe.
W historii Polski, głównie poczynając XVII wiekiem, istniały ustawicznie pojawiające się grupy zdrajców, występujace przy różnych większych okazjach, będące gotowe przyjąć obce pieniądze, przywileje, i zdradzić własny kraj. Występowało to szczególnie wśród niektórej magnaterii, w wiekach dawnych.
Początki tegoż procederu wiązały się z demokracją polską, czyli wolnych elekcjami, gdy pewna grupka osób przyzwyczaiła się do przyjmowania korzyści finansowych w zamian za popieranie określonych stronnictw - co stawało się normalne, a wraz z dekadami, zaczęło przybierać formy patologiczne, było to m.in. pierwsze liberum veto z 1652 roku. W wiekach XVII i XVIII można by wyliczać spore ilość zdrad pomniejszych, lecz co gorsza, zaistniały tzw. duże zdrady - pierwsza podczas potopu szwedzkiego w postaci układów w Ujściu i Kiejdanach (1655), gdzie kilku magnatów uznało szewdzką władzę najezdników.
Następnie zaś w drugiej połowie XVII w., obce wpływy regularnie ingerowały w sytuację Rzeczypospolitej, czego kulminacją okazały się czasy saskie (1697 - 1763) - elekcje 1697, 1704, 1733; a później sejm repninowski (1764) i sejm rozbiorowy (1773 - 1775). I również wtedy przeciwko zaprzaństwu wystąpiło pospolite ruszenie szlachty na terenie całego kraju, czyli Konfederacja - Boża Sprawa Barska (1768-1772). (Wszystko to jest oczywiście tematem sporym i osobnym).
Trzeba się jednak cofnąć do roku 1648, będącego początkiem dużego procesu rozkładowego - rozpoczęła się wtedy pierwsza, większa wojna polsko-kozacka (bunty kozackie). Był to element podkopujący mocarstwową pozycję I Rzeczypospolitej.
Dzikie Pola czyli tereny na wschód i południe od Kijowa, były obszarem słabo zaludnionym (faktycznie to niezaludnionym), terenem, na który prawa nie docierały, docierało zaś wielu zbiegów, rabusiów, watażków; dodatkowo Tatarzy często robili wypady na te ziemie, więc zakładanie tam miasteczek, wiosek, w ogóle życie na tym terenie było najzwyczajniej niebezpieczne, mało kto chciał się tam udać. Potencjalne osadnictwo było stale zagrożone. Na wschód od Kijowa kończyła się faktyczna Rzeczypospolita. Łubnie były ostatnim z bezpiecznych miejsc - dalej już przeważnie pola, łąki, lasy, stepy.
W tamtych czasach kniaź (książę) Jeremi Wiśniowiecki, zaczął tereny te organizować, ogarniać, prowadził na nich osadnictwo, kolonizację - zakładał wsie, miasteczka, wprowadzał prawo i cywilizację - w czym odnosił niemałe sukcesy. W pewnym granicach ziemie te, stawały się dość bezpieczne, ale bezpieczeństwo gwarantował tylko autorytet samego Jaremy i jego prywatnego wojska (będącego częścią wojsk Rzeczpospolitej).
Wiśniowiecki nie był Polakiem, w rozumieniu dzisiejszym, takimi jakim byli np. Stanisław Koniecpolski, Jerzy Ossoliński, czy Stefan Czarniecki. Polacy wtedy (jako ludność narodowa) kończyli się na wschód od Lwowa, mniej więcej na linii Tarnopol-Kamieniec Podolski. Wiśniowiecki był całkowcie spolonizowanym Rusinem, od kilku pokoleń poddanym polskiego króla, obywatelem I Rzeczypospolitej.
Planem kniazia było przyniesie cywilizacji na ziemie południowo-wschodnie i zabezpieczenie ich po wsze-czasy. Rugował bezwzględnie każdy przejaw rabusiostwa, band, watażków i im podobnych - którzy bezkarnie napadali wioski, często mordując ludności. Jedną z głownych ambicji Jaremy było uczynienie terenów tych całkowicie cywilizowanymi. I wtedy, nastała wielka tragedia, przeciwko całej Rzeczypospolitej stanął do wojny grabaż u-krainy - Bohdan Chmielnicki, prowadząc na manowce masy Rusinów; a następnie orbitując politycznie w stronę Moskwy.
Osadnictwo i bezpieczeństwo wprowadzane przez Jaremę poszło na marne. Wiśniowiecki był ostatnią nadzieją na zaprowadzenie spokoju i porządku na wschód od Kijowa, zmarł (prawdopodobnie) otruty po bitwie pod Beresteczkiem (1651), w wieku 39 lat.
Natomiast rok później, zaistniało wydarzenie, które na następne długie dekady (setki) lata uniemożliwiło zgodę. Po bitwe pod Batohem, kozacy (i część Tatarów), na rozkaz Chmielnickiego dopuścili się okrutnego mordu na polskich jeńcach. Makabra kilku tysięcy żołnierzy, którzy dali się pojmać i związać hultajstwu, trwała dwa dni. Z owej rzezi, cudem ocalał, najpierw ukryty w chochole polnym, a później w tatarskim namiocie (za odpowiednią sumę okupu), późniejszy wielki hetman Stefan Czarniecki, tracąc w rzezi kilku członków najbliższej rodziny. Chochoł polny skrył rycerza, który stał się później bohaterem narodowym, a jego historia mogła się już wtedy zakończyć. Jednak pod wpływem tych wydarzeń, okrutna zemsta zawładnęła jego umysłem; i już w rok następny, mógł ją zrealizować w wyprawie wojennej, oczyszczając tereny południowe Rzeczypospolitej, robiąc więcej niż tylko puszczając z dymem szereg wiosek, z których m.in. rekrutowali się kozaccy watażkowie.
Wojna domowa i zdrada, której przewodził Chmielnicki, miała okrutne konsekwencje, do reszty wyniszczyła południowe wschód państwa, zginęła ogromna ilość ludzi. Po śmierci kniazia Jeremiego, nikt już nie był w stanie wprowadzać tam prawa i cywilizacji; oraz przez ową wojnę, Szwedzi (i Moskale), najeżdzając Polskę w 1655, z taką łatwością podeszli pod sam Kraków, oblegając go, już w roku najazdu. Pod koniec 1655, praktycznie cała Rzeczpospolita była okupowana.
Następnie Polacy podjęli wieloletnią walkę, w której kluczową rolę odegrał m.in. Czarniecki, prowadząc taktykę bitew podjazdowo-rozproszeniowych, dzięki którym mógł tyle samo potyczek wygrać, ile przegrać, a i tak wychodzić z każdej cało i zwycięsko. Ugnębiał przeciwników gonitwami, podjazdami, szarżami, okrążeniami - niemiłosiernie.
W owym czasie - jakby mało było nieszczęść - I RP najechał także Siedmiogród, wojskiem w liczbie prawie 40 tysięcy, lecz i z tym sobie poradzono. Najezdnika wyniszczono całkowcie praktycznie w dwóch bitwach oraz kilku potyczkach - najpierw pod Magierowem, a później pod Czarnym Ostrowem (lipiec 1657). Już w tamtych czasach spisek chciał (Traktat w Radnot), aby Polska przestała istnieć; jednak wrogów zwyciężono, po kolei Kozaków, Szwedów, Moskali (i Siedmiogórd).
W 1659 roku, już prawie 60 letni Czarniecki (żołnierz od najmłodszych lat, ongiś szlachcic bez ziemi) za ogromne zasługi dla ojczyzny otrzymał od króla Jana Kazimierza m.in. zamek i starostwo w Tykocinie oraz Białystok, które dał swojej starszej, ukochanej córce Aleksandrze Katarzynie. A już w rok następny pod Połonką i Cudnowem, gromił Moskali.
Po wielu latach nieustannych ciężkich wojen, kraj był wyniszczony. Wrogowie mordowali, rabowali, niszczyli wszystko co spotkali na swojej drodze. Żołdacy kradli ile wlezie i chowali wszędzie gdzie się da. Najbardziej ucierpiała zwyczajna ludność; najezdników tak wszyscy nienawidzili, że gdy np. Szwed (albo pruski najemnik) po przegranej bitwie, uciekał i zabłądził gdzieś w polu, w lesie itp., i przypadkiem odnaleźli go włościanie - to kończył bardzo okrutnie. Co m.in. wynotował Jan Chryzostom Pasek na początku swoich Pamiętników:
[1656]
(...) bo który z pobojowiska do lassa albo na błota uciekł, tam od ręki chłopskiej okrutniejszą zginął śmiercią; kogo chłopi nie wytropili, musiał wyniść do wsi albo do miasta: po staremuż mu zginąć przyszło, bo już nigdzie nie było Szwedów. (A ta okazyja była od Rawy mila). Ze wszystkich tedy tych zginionych, nie wiem, jeżeliby się który znalazł, któryby nie miał być egzenterowany, a to z tej okazyjej: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku, nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem, okrutnie szablą rozciętym, tak, że intestina z niego wyszły. Więc że kiszka przecięta była, obaczył jeden czerwony złoty; dalej szukając, znalazł więcej: dopieroż inszych pruć, i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych, co po lassach żywcem znajdowali, to wprzód koło niego poszukali trzosa, to potem brzuch nożem rozerznąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalazszy, to dopiero: „Idźże, złodzieju pludraku, do domu: kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem”. Bito i po inszych miejscach Szwedów znacznie w tym roku. Ale gdziem nie był, trudno o tym pisać. Bo ja przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymałem się, Czarnieckiego, i z nim zażywał czasem okrutnej biedy, czasem też i rozkoszy; gdyż właśnie był wódz maniery owych wielkich wojenników i szczęśliwy; sufficit, że po wszystek czas mojej służby w jego dywizyi nie uciekałem, tylko raz, a goniłem — mógłby razy tysiącami rachować. Po prostu wszystka moja służba była sub regimine jego i miła bardzo.
Po okresie potopu, ciepły wiatr już nad Polską nie zawiał długo, było stopniowo coraz gorzej, coraz bardziej kryzysowo. W tamtych czasach, aż tyle rzeczy poszło nie tak, że nastała bylejakość - rozpoczęta feralną wojną domową i bitwą pod Mątwami (1666); później zaś ciągłe najazdy Turków. Czy musiało tak być? Nie.
W drugiej połowie XVII w. król Jan III Sobieski próbował stworzyć szereg sojuszy i poprawadzić wyniszczony kraj w dobrą stronę, umacaniając go. Prowadził gry dyplomatyczne na wielką skalę. Między innymi - zawarł trwały sojusz z Rosją, rezygnując z kilku ziem wschodnich, co dało spokój na Wschodzie. Budował sojusz anty-turecki z Habsburgami (o 100 lat za późno), chciał skierować politykę I RP na południe; chciał również odzyskać Prusy Książęce oraz przejąć Mołdawię, zabezpieczając w przyszłości elekcję swoje syna Jakuba. Lawirował między Francuzami i Habsburgami, mając dobre chęci i duże ambicje, finalnie ponosząc porażkę dyplomatyczną, pozostawijąc kraj osłabiony i niewydolny.
Wraz z początkiem XVIII w. Rzeczpospolita trafiła w bezpośrednią orbitę obcych wpływów. Urosło na tym kilka rodów magnackich m.in. wtedy zaistniała tzw. familia, czyli Czartoryscy (i Poniatowscy) - oparci o wpływy rosyjskie stali się największym rodem w schyłkowej I RP. Myśleli, że uzyskają z nadania carycy Koronę Polską (Adam Kazimierz Czartoryski); jednak Katarzyna II sprytnie na tron obsadziła mniejszego Stanisława Poniatowskiego, aby nie rozzuchwalić familii. Wtedy też patriotyczne wielkie rody polskie, jak np. rodzina Pułaskich - sztychowała krwią próbę wyparcia z I RP okupantów, tracąc wszystko łącznie z życiem. Została nieśmiertelna legenda Kazimierza Pułaskiego.
Wpływy moskiewskie w I RP to dopiero wiek XVIII, niemniej wcześniej (również) Moskale próbowali ingerować - chociaż bezskutecznie - w polską politykę. Rozpoczęli to, pod koniec wieku XVI za panowania Iwana IV Groźnego (który był także jednym z potencjalnych kandydatów w elekcji na tron polski, lecz nie starał się zanadto).
Gdy car najechał w 1577 roku Inflanty, doprowadzając do wojny polsko-rosyjskiej (którą - z resztą - sromotnie przegrał w 1582), poseł Żdan Kwasznin i niejaki Fedko Filipowicz zostali wysłani do Wiednia, celem próby stworzenia koalicji moskiewskiej z Habsburgami przeciwko I RP - car chciał Austriaków (Rudolfa II Habsburga) i Niemców nakłonić do wojny przeciwko Polsce. Jednak słaby był to plan, ale próbował.
A rozpoczął się tym, że wysłał posła do polskich warchołów, aby ich przekupić, żeby pośredniczyli u cesarza. Zlokalizował więc wpływowe dwie osoby (których Moskale znali jako rywali Batorego) tj. Olbrachta Łaskiego i Krzysztofa Zborowskiego, goniec mając instrukcję, hołdy i listy rozpoczął próbę - Krzysztof Zborowski podobno milcząc nie wykluczył, a nawet zgodził się na carskie propozycje.
Natomiast, gdy Kwasznin doręczył list, potencjalne profity i zapewnienia Iwana Groźnego do ręki Olbrachta - ten przeczytał, wysłuchał, popatrzył i wpadł w gniew, mając już posła moskiewskiego zdzielić drewnem, czy nawet szablą ubić, lecz zracjonalizował sytuację, zatrzymał się, popatrzył i powiedział:
Chłopie, by mi nie szło o dwór Carski, tedybym ci ten list dał zjeść z czemś niesmacznem, i nauczyłbym cię ludzi uczciwych doświadczać. Aleć tak powiadam - Nie noś mi drugi raz takiego, bo pewnie zjesz!
(Następnie porzucił zagranicę i wrócił szybko do ojczyzny, aby dyplomatyczne intrygi i zamiary Moskali, jak najszybciej swoim przedstawić. W niedługo później, spotkał się z królem Batorym i pojednał. Dostając odpowiedź od władcy - Gdyby Waszmość przybył prędzej, byłoby lepiej, gdy zaś teraz szczęśliwie przybył, cała Rzeczpospolita się cieszy. Si Dominatio sua citius accessisset, melius fuisset, sed quia salva nunc advenit, gaudet tota Respublica. Łaski opracował później plan zaatakowania Moskali od strony morza, wespół z Duńczykami i Szwedami, wysłał nawet posła - Wawrzyńca Millera - do dwóch królów z przedstawieniem owego planu. Finalnie jednak nie doszło do uskutecznienia go).
Podobnych intryg przez następne sto lat Moskale szukali, ale dopiero w wieku XVIII w. udało im się zaingerować na tyle skutecznie w politykę wyniszczonej Rzeczypospolitej, wespół z Prusakami (Fryderyk II Wielki), że dokonały się rozbiory.
Finalnie, gdy Polski Naród powstał latem 1794 roku i wszyscy byli pewni swego, ponieważ ze znacznej części terytorium państwa zostali wygnani (czasowo) wrogowie, zaistniały dwie główne koncepcje polityczne wobec tzw. zdrajców. Podczas Insurekcji narodowej, stworzono Deputację Bezpieczeństwa Publicznego i Sądy Kryminalne, aby przyspieszyć procedurę karną wobec nich, potrzebna była szybka konfiskata dóbr oraz wyroki, szczególnie, że cały naród się tego domagał (protesty 9 maja i 28 czerwca). Istnieli oczywiście zdrajcy jawni i zdrajcy ukryci, trzeba było to zbadać, aby nikogo niesłusznie nie osądzić. Przed egzaminowaniem obwinionych planowano podawać ich nazwiska do wiadomości publicznej. Były w tamtych czasach dwie koncepcje wobec zdrajców - radyklana i umiarkowana. Większość ludności była radyklana, władzę jednak mieli umiarkowani.
I zarówno wojewódzkie sądy kryminalne, jak i najwyższy sąd Korony oraz sąd na Litwie - dnia 3 czerwca 1794 roku - zostały zatrzymane na dwa miesiące. Uczyniono to na rozkaz właśnie frakcji umiarkowanej, związanej z naczelnikiem Tadeuszem Kościuszko (niestety, był to człowiek podejmujący wiele błędnych decyzji). Chciał on karać tylko przestępstwa przeciwko Insurekcji, popełnione po jej ogłoszeniu, na terenie podlegającym kompetencją sądów. W taki absurdalny sposób, wielu Targowiczan i innych obcych sług, uniknęło odpowiedzialności. Sprawiedliwość wobec zdrady i nikczemności została zahamowana. Dlatego też, już 28 czerwca, ludność w Warszawie rozpoczęła kolejne ogromne protesty. Pewną część zdrajców osądzono - ale najsurowiej tylko tych, którzy byli powszechnie znani z nikczemności, jak np. Ignacy Massalski.
Później na jesień 1794 planowano kontynuować doraźne osądzanie zdrajców, jednak wojska moskiewskie i pruskie zalały Rzeczypospolitą.
104. Z Europą owszem, ale jako Texas.
W dzisiejszych czasach polska polityka sterowana jest przez wpływy zagraniczne; oczywiście, kraj jest zbyt mały i zbyt wyniszczony po pół wieku komunizmu, stracie elit państwowych oraz począwszy od lat 90’ XX w. utracie większości kapitału własnego (duszeniu potencjałów własnych systemem podatkowym), aby stanowić sam o sobie - musi być częścią czegoś większego, nic to nowego. Jednak wplątanie polski w duże projekty, szczególnie w wiekach dawnych, okazywało się nawet tragiczne, szczególnie blefy Anglików i Francuzów w przededniu II wojny światowej, co nie pozwoliło dostatecznie przygotować się do wojny obronnej, bądź w ogóle jej uniknąć, jeśliby wtedy Niemcy zmienili kierunek napaści - na Zachód.
Obecnie wplątaniem tym jest zadłużanie państwa - zadłużenie kolejnych pokoleń oraz konflikty na Wschodzie.
Dodatkowo w latach 90’ potencjał kapitału własnego został zatracony na rzecz kapitałów obcych, będących kolonistami ekonomicznymi, co za-skutkowało wypompowywaniem z Polski tegoż potencjału i pieniędzy (które na ziemi polskiej karmią obce molochy i korporacje). Do dziś system podatkowy służy jako narzędzie polityczne samowoli pariokratów, których celem jest - nie podawanie stanu faktycznego państwa oraz tego co się z nim wiąże w długiej perspektywie (m.in. z przyjmowaniem kolejnych dyrektyw unijnych), tylko działanie od wyborów do wyborów - dających doraźne korzyści określonym klikom. Partiokraci sterują opinią publiczną, najczęściej za publiczne pieniądze. Jest to od lat pewien rodzaj błędnego koła.
Tymczasem w Rzeczypospolitej wolnościowa myśl ekonomiczna, stawiająca na rozwój autonomicznych jednostek, będących trzonem narodu, ma swoją genezę w końcu XVIII wieku - w postaci uczonych, myślicieli i publicystów politycznych zogniskowanych wokół stronnictwa radykalnie postępowego, i głęboko patriotycznego, na czele którego stał (faktycznie jeden z ojców narodu polskiego) Hugo Kołłątaj.
Zjednoczona Europa jako supermocarstwo, byłaby projektem ciekawym - ale nie w przypadku, gdy Niemcy mają w niej główne stery, ponieważ jest to kraj, który regularnie od XVIII wieku wywoływał w Europie wojny, wprowadzając ją w kryzysy.
Unia Europejska nie może sięgać prawem na terytorium Rzeczypospolitej, współpraca owszem, nawet wspólne cele, ale nie prawo sterowane odgórnie przez biurokratyczne centrum różnych interesów krzyżujących się w Brukseli. To jest porażka, że nie rozumieją tego obecni główni decydenci w Polsce. (Świadczy to o głębokim wasalizmie; dawni Polacy, żyjący na tych ziemiach przez 1000 lat, złapali by się za głowę słusząc coś takiego. To właśnie wasalizm niektórych decydentów oraz obce wpływy - zakończyły istnienie I RP w XVIII w.).
Unia ma sens dla Polski tylko jako Stany Zjednoczone Europy, a Polska jako maksymalnie autonomiczny i wolnościowy Texas Europy - rozwinięty ekonomicznie, wolnościowy, niezależny, z własną (surową także) jurysdykcją; jak i również będący niezależną częścią całości na określonych warunkach.
Polska Texasem Europy, może jest przewrotnym stwierdzeniem, ale porównanie takie jest konieczne celem zobrazowania większego problemu - zobrazowania przede wszystkim z perspektywy historii, ponieważ obecnie USA jest pogrążone w kryzysie społeczno-ekonomicznym, jak i politycznym (jednak niektóre stany on omija).
(Stany Zjednoczone Ameryki to twór Europejczyków).
Kolejnym z priorytetów polityki - tym razem zewnętrznej. Powinno być utrzymywanie przyjaznych stosunków ze wszystkimi sąsiadami (lecz bezpieczeństwo narodowe to priorytet, jak i surowość w działaniu, dlatego wojsko powinno mieć jak największe prawa i zabezpiecznie mentalne, gdy granice są zagrożone; tymczasem dyplomaci powinni robić wszystko, aby godzić konflikty, zamiast zakrywać je obustronnym milczeniem (Polska-Białoruś, Polska-Rosja).
Polak żyjący gdzieś pod Szczecinem, czy pod Lublinem - Rosjanin żyjący pod Rostowem, czy Kazaniem - nie mają żadnego powodu, aby dawać się przeciwko sobie podjudzać politycznym demagogom. I dosłownie nic nie mają (nie mamy) wspólnego, poza tym, że podlegają propagandowemu, antagonizującemu kierowaniu uwagi - strachu, nienawiści i reakcji. Zamiast żyć sobie spokojnie i przyjaźnie w innych częściach świata.
Politycy, oligarchowie, korporacje - podjudzają ludzi przeciwko sobie wykorzystując chorą nienawiść i ekonomiczną podległość - głównie kredytową. Korporacje stworzyły nowy feudalizm, zależny od systemu kredytowego (najlepiej dla nich - dziedzicznego). Podległość polega na tym, że dla znacznej większości społeczeństwa istnieje mieszkanie w dużej aglomeracji za kredyt, a kredyt za pracę, czyli energię z 1/3, czasem 1/2 życia. Bez względnie łatwo dostępnej własności, nie ma mowy o autonomii. A nad tym wszystkim orbitują sterowane bańki spekulacji informacyjnych.
Europa zapomniała czym jest jej wspólne kulturowe dziedzictwo - Imperium Rzymskiego, Kultury Helleńskiej i państw powstałych po upadku dawnego Cesarstwa. Wspólnym dziedzictwem jest kultura, prawo i tradycja - najbardziej rozwiniętej cywilizacji na globie. Tymczasem obecnie biurokraci unijni i molochy korporacyjne przedstawiają zupełnie nowe modele - postmodernistyczne, imigranckie, śmieciowe.
Dziedzictwo Europy powinno się odrodzić, ale tylko na trupie wielkich korporacji i molochów, ma szansę się to stać. Kraje jak Niemcy, Francja, Beneluks, Włochy nie wydają się zdatne, ponieważ z perspektywy ekonomicznej są całkowcie uzależnione od taniej siły roboczej z różnych krain świata. My w Polsce jeszcze nie, i trzeba temu przeciwdziałać. Nie przyjmując narzucanych modeli, a na poziomie kulturowym ukazywać wspólne rzymskie korzenie - wszak to Polacy przez (prawie) tysiąc lat istnienia, uznawali się za dziedziców cycerońskiej Republiki.
..............
Przeglądając ostatnio Zapiski starucha Aleksandra Fredry, natrafiłem na święte zdanie 348. Naród który nie ma siły i woli powiedzieć łotrom, że łotry, nie wart być narodem.
Wypada zadać pytanie, ile narodu jest obecnie w 38 milionowym społeczeństwie (faktycznie 60 milionowym licząc wszystkie Polonie).
Czy dzisiaj, wśród osób sterujących opinią publiczną jest to wdrażane? Raczej nie. Polską sterują ugrupowania konformistycznych pseudo-polityków, którzy uczynili sobie sposób na życie z obłudy i blefów. Dwie główne partie okładają się wzajem i teatr trwa, kosztem ogromnym. Oczywiście taka jest demokracja jako system, w którym władze wybierają miliony ludzi, których (milionów) światopogląd jest sterowany przez media i inne środki, podległe politycznie (szczególnie w pokoleniach - 40+, 50+).
9 czerwca 2024 odbyły się w Polsce wybory do Parlamentu Europejskiego - kilka wniosków - w polskich wyborach parlamentarnych z 15 października 2023 frekwencja wynosiła prawie 22 miliony osób, w eurowyborach 12 milionów. W Polsce wybory do europarlamentu traktowane są pobieżnie, wyborcy traktują je jako wyścig po koryto i apanaże. Dla większości Polaków jest to oczywiste, że eurowybory to droga do koryta (społeczeństwo podświadomie gardzi plakatowymi licytacjami). Ludzie-politycy, którzy kandydują w nich, wcześniej pełniąc już jakieś funkcje publiczne w polityce - w Sejmie, czy Sejmikach, godni są jedynie pogardy.
Zaś jeśli chodzi o wyniki, to faktycznie był remis - KO (PO) 21 mandatów - 37%, PIS 20 mandatów - 36%, przy czym poparcie PISu lekko topnieje, natomiast KO zjadło przystawki - czyli PL2050-PSL (3 mandaty - 6.91 %) i Lewicę (3 mandaty 6,30%). Konfederacja 6 mandatów - 12%.
Paradoks polega na tym, że gdyby podobnie procentowo wyniki wyglądały w wyborach polskich, to PL2050-PSL nie osiągając 8%, nie byłoby wcale w sejmie - więc w polityce już by tych dwóch partii nie było. Ale są u władzy i jeszcze 3 lata będą funkcjonować mając 65 mandatów oraz decydując o tym, że Donald Tusk jest premierem Polski; jest to paradoks bliźniaczej partii Schrödingera PL2050-PSL - już ich nie ma, ale są. Demokracja tak wygląda, że wiele się obiecuje, potem nic nie robi, ale jak widać - rządzić można, już (nawet) bez poparcia, mając nie 3 miliony wyborców, ale 800 tysięcy.
Z kolei partia tzw. Lewica (czyli byt polityczny, który się za Lewicę podaje), oscyluje ponad progiem wyborczym. Jest to partia podległa polityce prowadzonej przez molochy i korporacje.
Konfederacja natomiast uzyskała 12%, czyli uzyskała znaczny wzrost, który faktycznie nic jej nie dał. Przez kolejne 3 lata będzie orbitować w polskim parlamencie, z kolei w europarlamencie posiada nic nie znaczące 6 mandatów (etatów) (poza szumem medialnym, który i tak w Europie mają za nic, bo liczy się liczba). Więc z perspektywy polskiej jest to iluzja sukcesu.
Polskie partie polityczne - zamiast wszystkie w Europie grać do jednej bramki, znaleźć konsensus na naradach, to w większości są podległe obcym interesom i wpływom oraz wzajemnie się nienawidzą. Więc cyrk trwa nadal, na szkodę obywateli.
Batalie polityczne w Polsce, realne zależności - odbywają się między nienawidzącymi się wzajemnie - 75 letnim Jarosławem Kaczyńskim i 67 letnim Donaldem Tuskiem. A my musimy patrzeć na to - co rozpoczęło się przejęciem mediów publicznych i zamienieniem jednej propagandy na drugą propagandę.
Donald Tusk był w Polsce premierem już trzech rządów, po co dalej chce w tym uczestniczyć? W 2015 wyjechał na intratny etat do Brukseli.
W czasach wcześniejszych podczas jego rzadów, odbyły się m.in. wielkie emigracje zarobkowe Polaków na Zachód, liczne afery, w tym afera reprywatyzacyjna i niewyjaśniona do dziś śmierć-morderstwo bezbronnej, walczącej o godność kobiety - Jolanty Brzeskiej (już Rzymianie wiedzieli, ze winnym procederu jest ten, kto miał w tym interes - niewyjaśnienie tego jest hańbą). Każda z dwóch głównych partii ma w swoich szeregach tzw. frakcję hultajstwa, dziwić może, że inni członkowie, ci nawet niektórzy przyzwoici, wciąż w tym (tzn. partiach) uczestniczą np. obecny prezydent Poznania. Donald Tusk powinien odejść na emeryturę, swoją unijną, a partia ta, powinna zostać przejęta, oczyszczona i przekierunkowana na interes polskich obywateli. Wartości europejskie to co innego niż instrukcje dyktowane przez molochy, korporacje i Niemców.
Z obecną partiokracją jest tak, jak z tej piosenki muzyka, poety Kazimierza Staszewskiego pt. Rudy 102 – oczywiście nawiązującej do 100 blefów wyborczej kiełbasy Rudego, którego pół polskiego społeczeństwa określa jako für Deutschland. Piosenki – jak mnie się zdaje – przemilczanej przez kolegów(?) Staszewskiego, tzw. dziennikarzy radiowo-muzyczno-informacyjnych. W przeciwieństwie do poprzedniego utworu politycznego pt. Twój ból jest lepszy niż mój, dedykowanego prezesowi partii PIS (także osoby nielubianej – lekko powiedziane - przez znaczną część Polaków), który nadużywał władzy, wjeżdżając na zamknięty cmentarz pod obstawą. A można było przez chwilę pomyśleć, że w utworze chodziło artyście o ból – bula.
Polską rządzą politycy skompromitowani, którzy odbierają władzę innym skompromitowanym politykom.
Jeszcze jednym istotnym tematem są nadal funkcjonujące fermy futrzarskie z norkami (lisami itd.). Właścicielami są także podmioty polskie (obok zagranicznych), lecz - w tym przypadku - jest to bez różnicy; hodowanie ssaków pomniejszych, trzymanie ich najcześciej w tragicznych warunkach - zaklatkowanych wolnych zwierząt, tylko po to, aby je uśmiercać, zarabianie na tym pieniędzy - na krzywdzeniu innych ssaków, innych istot żywych - jest rodzajem zwyrodnienia. Są to zwierzęta dzikie, niejadalne, ze świadomością mniej więcej kota - domowego mruczka. Trzeba zwrócić im wolność; i na pewno na terenie naszego kraju nie dopuszczać do cierpień za-aklatowanych ssaków, hodowanych w celu uśmiercania (gazowania) na futro. Nie są to wieki dawne, gdy odzienie dla ludzi było (zazwyczaj) zrobione z futra, skóry - często upolowanego zwierzęcia. Dziś, fermy takie są najzwyczaniej złem, barbarzyństwem.
105. Pani bagien, mokradeł i śnieżnych pól.
O ważności sztuki, będącej przekaźnikiem pamięci w społeczeństwach, narodach rozpisywać się nie trzeba, lecz trzeba przypominać. Kiedyś ważne - obok literatury – było malarstwo. To jak dziś widzimy polskich władców i wiele innych scen z historii - widzimy to dzięki m.in. Janowi Matejce, który wzorował się - tam gdzie mógł - na pozostawionych opisach słownych wydarzeń, rekwizytach czy sylwetkach, lecz takie opisy nie występują często, niezbędny był metafizyczny dotyk, czy też wewnętrzny zmysł wielkiego artysty.
Podobnie Józef Brandt, chociaż w tym przypadku inspiracje pochodziły głównie z literatury, jak i z obserwacji natury, środowiska, terenów, rekwizytów. Ten ówcześnie najsławniejszy w Europie polski malarz, widział straconą ojczyznę własną duszą. Pokazywał on świat polski cudzoziemcom, świat ludzi, których ruchy, kształty, czyny, zachowania, ubiór, uzbrojenie - zdumiewały widzów niezwykłością, były niemal bajeczne. Skrzydlate zbroje, hełmy, czapki, żupany, szable, karabele, janczarki, jatagany, itd. Brandt zachował stary świat na płótnie.
Zanim nastała era fotografii, a później filmu, tylko malarstwo było w stanie zachować przeszłość, zachować bezpośrednio wygląd ludzi i zdarzeń. Portretowały się wyłącznie osoby zamożne, stąd też wiemy jak wyglądały np. Anna Sapieha Jabłonowska, czy znana mecenaska sztuki Izabela Czartoryska, stąd również wiemy praktycznie jeden do jednego jak wyglądał Jeremi Wiśniowiecki (obraz Daniela Schultza), czy nawet Olbracht Łaski (w tym przypadku Michał Andriolli przerysował wygląd wojewody z dzieła pt. Eudimonia Olbrachta Łaskiego, wojewody Sieradzkiego, Sokratesa w Radzie, Achillesa w boju, Ulissesa w przewadze polskiego - wzorując się na rysunku z epoki zawartym w pośmiertnej pochwale, tuż po zgonie). Przykładów takich oczywiście jest bardzo dużo. Notable i oficjele sprowadzali malarzy do swoich posiadłości, jak np. Giovanniego Battistę Lampiego sprowadzono do Warszawy pod koniec XVIII w.
Aczkolwiek pod koniec XVIII w. w Polsce malarstwo było już dostępne dla każdego w miastach. Gdy przyszła era fotografii odeszło na dalszy plan, w daleki cień.
Natomiast literatura (wydarzenia, opisy) i poezja (uczucia) były zawsze, i będą zawsze, bo są to podstawowe przekaźniki komunikacji międzyludzkiej.
W literaturze można zawrzeć także życie - bezpośrednio lub symbolicznie. Takim opisem życia jest np. ciekawa książka p. Jarosława Potockiego pt. Chłopiec z kawką na ramieniu czyta książkę. W Polsce w międzywojniu istniało jeszcze ziemiaństwo, co prawda raczej resztki, ale zazwyczaj byli to dobrzy zarządcy i wielcy patrioci, szczególnie w Wielkopolsce, (dzisiejszym) Świętokrzyskim, Lubelszczyźnie, czy Zamojszczyźnie. Kontynuowali tradycje, co później zostało brutalnie przerwane, jak i również prześladowane przez komunistów. Ziemiaństwo było od wieków patriarchatem, od XIX wieku w bardzo pozytywnym znaczeniu, szczególnie wobec tych chłopów, którzy funkcjonowali w jego obrębie - o których ziemianie dbali, zapewniając m.in. drewno na dom, prace, wyżywienie. Jednak II wojna światowa resztkę ziemian pogrzebała, a później komuniści dokańczali.
W XIX wieku żyło w Polsce trzech wielkich wieszczów Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, później na początku XX w. trzech kolejnych Wyspiański, Miciński, Witkiewicz. Jakby dobrać po kontynuacjach symbolicznie – to Słowacki-Miciński, Krasiński-Wyspiański i Mickiewicz-Witkacy. Rys dwóch ostatnich jest podobny m.in. z tego względu, że byli to twórcy wielcy, także w swojej niemocy pod koniec życia - czy to Mickiewicz próbujący iść z odsieczą Polsce z garstką, kompanią żołnierzy, czy szwendający się po Warszawie i Zakopanem w latach 1937, 1938, 1939 Witkacy, myślący co to będzie teraz z Polską, i jak może zaradzić. Wyspiański, Miciński i Witkacy (nadal) nie weszli do powszechnej świadomości. Podobnie Kaczmarski - moim zdaniem - największy polski poeta urodzony po drugiej wojnie światowej.
Część XX (106-110)